"Super Express": - Stał się pan jedną z postaci afery podsłuchowej. "Wprost" publikuje dziś kolejną taśmę, tym razem z panem w roli głównej. Nie jest panu zwyczajnie wstyd?
Roman Giertych: - Można przewrotnie powiedzieć, że nagrywane były osoby najważniejsze w państwie. Z tego punktu widzenia mogę trochę żartobliwie powiedzieć, że mogę się czuć w pewien sposób zaszczycony. Byle kogo nielegalnie nie nagrywają. Kończąc jednak żarty, to trochę rozwiązała się nam afera podsłuchowa. Piotr Nisztor nagrał mnie trzy lata temu. Przez ten czas prawdopodobnie nagrywał wiele rozmów z innymi. Tym bardziej mój wcześniejszy wniosek o ściganie autorów nielegalnych nagrań i publikujących je wydawnictw nabiera jeszcze silniejszego wymiaru. To nie ja mam powód do wstydu, a ci, którzy łamią prawo.
- Pamięta pan, co pan mówił w rozmowie z Nisztorem?
- Tak, pamiętam..
- I ?
- Tygodnik "Wprost" z faktu, że w imieniu zleceniodawcy jako adwokat rozmawiałem o wykupie praw autorskich do książki, którą napisał dziennikarz, wywodzi, że ja kogoś szantażowałem. Zwyczajnie rozmawiałem w taki sposób, żeby dostosować się zarówno do potrzeb wykonania zlecenia mojego klienta, jak i trafić do mentalności kontrahenta, którym był Piotr Nisztor. I tu w tej części rozmowy, którą można nazwać służbową, czuję się teraz zwolniony z tajemnicy adwokackiej. Nisztor chodził po Warszawie i szukał kupca na swoją książkę o Janie Kulczyku. Mój zleceniodawca podjął negocjacje w sprawie kupna do niej praw autorskich.
- A co na to sam Jan Kulczyk, o którym miała być książka?
- Z panem Kulczykiem w ciągu tych trzech lat rozmawiałem kilka razy. Rok temu w Juracie odbyliśmy długą i bardzo ciekawą rozmowę. Temat książki w niej się nie pojawił. To też znamienne
- Czy jednak to normalne, że negocjuje się wykupienie praw autorskich do książki po to, żeby jej nie wydać?
-Trzeba cały czas pamiętać, że to Nisztor przyszedł do mnie. Jak widać, książka się nie ukazała. Tak się składa, że znałem go jako dziennikarza już wcześniej. On wykorzystał ten fakt, moje zaufanie.
Mam kontakt z dziennikarzami od piętnastu lat. Pierwszy raz zdarzyło mi się, żeby ktoś, kto chce nazywać się dziennikarzem, kto umawia się ze mną na spotkanie i do mnie przychodzi, sekretnie mnie nagrywał. I to jest dla mnie naprawdę przykre zaskoczenie.
- A czy nie jest tak, że nagranie ujawnia sposób zamykania ust dziennikarzom pieniędzmi? W nagraniu padają propozycje bardzo wysokich kwot. Za niewydanie książki autor miał dostać propozycję zapłaty 400 tysięcy złotych...
- Powtarzam jeszcze raz - Nisztor chodził i próbował sprzedać książkę. Ja raczej w tym miejscu sam zadaję pytanie, czy to nie jest sposób jego działania. Normalnie dziennikarz żyje z publikowania informacji. Może warto zapytać Nisztora, czy utrzymuje się z publikowania, czy z tego, czego nie opublikuje? Zresztą "Wprost" zapowiedział wiele nagrań, które się jakoś nie ukazały do tej pory. I w tym kontekście to pytanie nabiera jeszcze silniejszej wymowy.
- Dla byłego wicepremiera, a dziś adwokata nie są obciążające język, jakim się pan na tym nagraniu posługuje, czy niewybredne żarty o braciach Kaczyńskich i homoseksualistach?
- Odmawiam komentowania tej części rozmowy, którą mogę uznać za całkowicie prywatną, w przeciwieństwie do części rozmowy służbowej. Chyba nikt nie chciałby być nagrany, kiedy na przykład rozmawia z żoną w łazience. To ja tu jestem pokrzywdzony i będę dochodził swoich praw z całą stanowczością.
- W jaki sposób ma pan zamiar się bronić?
- Podam do sądu pana Latkowskiego, który jest notorycznym przestępcą skazywanym za fałszywe oskarżanie ludzi. Już wcześniej został prawomocnie skazany na 10 miesięcy pozbawienia wolności za tworzenie fałszywych dowodów. Warto też przypomnieć, że obecny redaktor naczelny "Wprost" był skazywany przez sąd za wymuszanie pieniędzy groźbami zabicia i pobicia. Mam nadzieję, że młyny sprawiedliwości i tym razem zadziałają.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail