Rodzic ma tylko dawać pieniądze?

2010-06-24 3:10

Bronisław Komorowski podpisał zmiany w ustawie o zapobieganiu przemocy w rodzinie. Czy oznacza to ochronę maltretowanych dzieci, czy też może ograniczenie swobód wychowawczych rodziców?

"Super Express": - Pana zdanie na temat nowelizacji?

Prof. Aleksander Nalaskowski: - Jest negatywne. Bowiem zamierza ona dekretować sprawy, których dekretować się nie da. Próbuje ująć w ramy prawne to, co się dzieje za drzwiami domu - domu jako instytucji społecznej. Uważam, że jest to kolejny projekt prawa nieegzekwowalny.

- Nowe prawo ma usprawnić wybawianie dzieci od bestii w skórze rodziców.

- Proszę zwrócić uwagę, że temu prawu nie towarzyszą żadne, ale to absolutnie żadne posunięcia o charakterze ustawodawczym, mające ograniczyć patologiczne praktyki. Rodzicem w Polsce według prawa może stać się każdy. Nie trzeba przechodzić kursu wychowawczego, na którym można się np. zapoznać z zarysem psychologii rozwojowej dziecka. Ufa się, że - tak jak zapłodnienie czy karmienie piersią - wychowywanie jest procesem naturalnym i każdy wie, jak to się robi. Ja byłbym za prawem, które rzeczywiście strzela w dziesiątkę. Takim, które wyławia osoby kierujące się w stosunku do swojej rodziny nienawiścią. Ofiarą nowego prawa padną frajerzy - ci, którym zabraknie energii na obronę przed niesłusznym zarzutem. Bo to prawo daje również dzieciom możliwość złożenia skarg na rodziców.

- Dzieci, jak ryby, nie mają głosu?

- Kiedy kilka lat temu był na tapecie temat molestowania w szkole, to w Toruniu zgłoszono około dwudziestu przypadków skarg dzieci na nauczycieli o tego typu czyny. Proste pytania fachowców pokazały, że to były bujdy. Dzieci obracały to w żart. Nikt nie został ukarany, ale kilku z tych ludzi wyjechało z miasta, bo nie potrafili żyć pod presją obiegowej mądrości, że w każdej plotce jest ziarenko prawdy. Obawiam się, że teraz pojawi się wysyp podobnych oskarżeń. Dzieci będą skarżyć się na rodziców za karę lub dla eksperymentu - bo nie puścili ich na obóz, bo nie dali na coś pieniędzy. W nowej ustawie przemoc rozumiana jest również jako zakazywanie znajomości. Np. nie będziemy mogli zabronić dziecku zadawać się z rówieśnikiem, o którym wiemy, że handluje narkotykami. Nie będziemy też mogli powiedzieć dziecku, żeby poszło do komunii - to podpada pod zmuszanie do praktyk religijnych. Jeżeli zaś osiemnastoletnia córka postanowi zamieszkać na kocią łapę z facetem starszym od niej o dwadzieścia lat, to nie możemy jej tego zakazać - bo nie wolno narzucać żadnych praktyk seksualnych - ale będziemy musieli jej płacić. Ta ustawa redukuje rodzica do maszynki dającej pieniądze. Jej całokształt jest bardzo niebezpieczny - wywodzi się wprost z pnia feministyczno-libertyńskiego. Ja go nie toleruję.

- Rzecznik praw dziecka mówi jasno: państwo będzie zaglądać za drzwi tylko takich domów, gdzie dzieci się bije.

- Nie ma racji. Przestudiowałem tę ustawę od deski do deski. Zapis prawny jest czytelny. Zresztą rzecznik praw dziecka nie jest powołany do tego, żeby interpretować prawo. W stosunku do przypadków ewidentnych - kiedy po dziecku widać, że jest maltretowane - istnieją już paragrafy prawa karnego. Tu już niczego nie trzeba regulować ustawą. Nowelizacja ukręciła bicz na rodziców, którzy np. każą dziecku iść do kościoła, a ono poczuje się tym dotknięte.

Aleksander Nalaskowski

Profesor zwyczajny pedagogiki, dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu