Jeszcze w roku 2010 miliarderów było nad Wisłą czternastu. Rok temu ich liczba sięgnęła 42. W tym roku osób z majątkiem przekraczających miliard złotych mamy 56. Najbogatsi (Michał Sołowow, Zygmunt Solorz i Jerzy Starak) dysponują 10–15 mld zł. Nie zbiorczo, lecz na głowę!
Zer w miliardzie jest dużo i łatwo stracić rachubę. Warto więc do znudzenia powtarzać, że miliarderzy to nie są osoby po prostu zamożne czy nawet bogate. Do tego starczy być milionerem. Można sobie wtedy do końca życia niczego nie odmawiać, a i tak niemało zostanie. Gdyby bogacz wart okrągły miliard wydawał miesięcznie 100 tys. zł. I robiłby to konsekwentnie przez 30 lat, to i tak przepuści „zaledwie” 36 mln. Zostanie mu zatem jeszcze grubo ponad 950 mln, które mogą sobie w tej czy innej formie krążyć pomiędzy konkretnymi inwestycjami.
Trudno zrozumieć, dlaczego przygotowujący listy najbogatszych tak dziecinnie cieszą się wzrostem liczby miliarderów. Przecież dla społeczeństwa to wiadomość fatalna. Oznacza, że w przestrzeni publicznej jest coraz więcej osób, które mają niewyobrażalne możliwości wpływania na rzeczywistość. Gdy najdzie ich ochota wybrać swojego prezydenta, kupić kanał telewizyjny albo (czemu nie?) od razu pół miasta, to kto im zabroni?
Warto też pomyśleć, skąd się właściwie bierze bogactwo? To przecież nic innego jak kumulacja zysków poszczególnych biznesowych przedsięwzięć. A co to jest zysk? To suma, która pozostaje po stronie kapitalisty po odliczeniu kosztów. W tym wynagrodzenia za pracę, czyli dochodu większości społeczeństwa. Wysoki zysk oznacza więc, że płace są zbyt niskie, a podział owoców narodowego bogactwa niesprawiedliwy. To wielki problem, który w końcu eksploduje.
Platon pisał, że w idealnym społeczeństwie różnica w dochodzie bogacza i biedaka nie powinna być większa niż 5 do 1. Zestawiając roczny wzrost majątku Michała Sołowiowa z płacą minimalną w roku 2019 w tym okresie, dostajemy: 2 mld kontra 27 tys. zł. To różnica 74 000 do 1. Po odliczeniu regresywnego podatku będzie jeszcze większa. Taka jest rzeczywistość roku 2020, gdy bogaci są (również w Polsce) zbyt bogaci.