Polskie elity prą do wojen kulturowych. Chodzi o wmówienie ludziom, że mamy się nienawidzić i sobą gardzić. Lewak pisiorem, a pisior lewakiem. Tęczowy biało-czerwonym. A biało-czerwony tęczowym. Narodowiec feministką i na odwrót. Spirala obaw ma się nakręcać. Po co? Żeby ludzie nie myśleli o prawdziwych problemach. A elity różnych opcji mogły dalej panować nad resztą społeczeństwa.
Oto lista spraw, które dałoby się załatwić w najbliższych latach: można podnieść płacę minimalną do poziomu gwarantującego godziwe życie najsłabiej sytuowanym. Można rozszerzyć program 500 plus na inne grupy społeczne, idąc w kierunku dochodu podstawowego. Można zrobić porządną emeryturę obywatelską. Można sprawić, by bogaci przestali się wreszcie migać od płacenia podatków. Można odbudować usługi publiczne (od transportu publicznego po służbę zdrowia) po latach „taniego państwa” skutkującego oszczędzaniem na wszystkim. Można zaprojektować rozsądną politykę migracyjną, która uwzględnia nie tylko interesy pracodawców. Można znaleźć miejsce dla związków zawodowych, które ratują pracownika przed łaską rynku lub państwa. Można wreszcie wybijać z głowy neoliberalne kłamstwa na temat państwa dobrobytu, które wcale nie jest marnowaniem pieniędzy.
Ale to się nie stanie. Dlaczego? Bo po wszystkich stronach pełno jest harcowników, którzy mają inne plany. Pełno ich w PiS i w PO, i na lewicy, i u Konfederatów. Ale szczególnie mocno harcownicy są reprezentowani w mediach, dla których polityka wyczerpuje się na ostrych opozycjach: rodzina vs. LBGT, wiara vs. gender, naród vs. kosmopolityzm, związki partnerskie vs. zaostrzenie ustawy aborcyjnej, groźba laicyzacji vs. świeckie państwo.
Może czas powiedzieć, że wojny, które ich kręcą, nie są wojnami, którymi żyje większość społeczeństwa. Nie dajmy się dzielić, by oni mogli dalej rządzić. Nie idźmy na bratobójczą wojnę kulturową Polaków przeciw Polkom i Polek przeciw Polakom. To nie jest nasza wojna. Tyle jest ważniejszych spraw, o które warto się bić.