Faktycznie – każdemu polecam zerknięcie do ogólnodostępnych statystyk. Widać z nich, że we Włoszech, Hiszpanii, Belgii czy Francji liczba śmierci wywołanych przez COVID-19 wynosi od 300 do 370 osób na milion mieszkańców. W Polsce ten sam współczynnik to sześć osób na milion. W Czechach – 13. W Chorwacji – sześć. A na Słowacji nawet 0,6. Wiem, że zaraz podniosą się argumenty dotyczące raportowania zgonów albo o zaniżaniu ich liczby przez rząd. Nie dajmy się jednak zwariować. Nawet jeśli śmiertelność jest wyższa niż oficjalna, to i tak wciąż jesteśmy o dobre półtora rzędu wielkości od Włoch czy Hiszpanii! Innymi słowy: gdyby śmiertelność była u nas taka jak we Włoszech (czyli jakieś 60 razy większa) to żaden rząd nie zdołałby tego ukryć. Nie da się przecież ukryć faktu, że nie ma już miejsc w kostnicach i zmarłych trzeba umieszczać w kościołach. To jest fizycznie niemożliwe.
Przywołuję te dane nie po to, żeby się głupio cieszyć, że inni mają jeszcze gorzej. Chcę raczej zapytać, czy nie warto by nabrać nieco dystansu do powtarzanego w ostatnich latach (zwykle bezrefleksyjnie) przekonania, że Polska to jest rzekomo „państwo z kartonu” – niesprawne, niewydolne i narażone na upadek przy pierwszym silniejszym wietrze. Rozumiem, że psioczenie na „kartonową Polskę” jest rodzajem rytualnego odreagowania generalnej politycznej frustracji – na przykład spowodowanej tym, że „nie nasi teraz rządzą”. Można też w ten sposób kanalizować zwykłe ludzkie niezadowolenie z otaczających nas (w każdych okolicznościach politycznych) deficytów i absurdów życia codziennego. Każde narzekanie musi jednak trzymać jakiś kontakt z rzeczywistością. No bo jeśli my mamy „państwo z kartonu”, to czy Włochy, Hiszpanię albo Belgię mamy uznać za państwa upadłe? Przecież to niedorzeczne.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj