Oczywiście ludzie z otoczenia prezydenta powiedzą, że Karta to „nic kontrowersyjnego”, bo tylko przypomina, że „małżeństwo to (zgodnie z konstytucją) związek kobiety i mężczyzny”. I że stanowisko to „podziela przecież większość społeczeństwa”. Duda i jego ludzie wiedzieli przecież, że otwarcie tematu natychmiast uruchomi niewielkie, acz bardzo krzykliwe grupy, dla których spór o LGBT to sedno całej demokratycznej polityki 40-milionowego kraju. I tak się właśnie stało: ze swych nisz wychynęli już przeróżni (zazwyczaj trzeciorzędni) politycy prawicy, którzy zaczęli wygadywać przeróżne homofobiczne bzdury. Do uderzenia przystąpił też z ochotą medialny anty-PiS, który od lat nie ustaje w wysiłkach, by do długiej listy gęb PiS-u dokleić kolejną. Tym razem „PiS-owca homofoba”. Gdziekolwiek teraz dojdzie do aktu przemocy na tym tle, sprawa pójdzie na konto Andrzeja Dudy. Jako tego, który „uruchomił nagonkę”.
Wielu powie pewnie, że PiS robi to celowo, bo im się to politycznie opłaca. Nie podzielam tej opinii. Wszystkie wyniki ostatnich wyborów pokazują, że PiS zwyciężał tylko wówczas, gdy zdołał z logiki wojny tożsamościowej uciec. Po swojemu definiując spór postępu z wstecznością. Przypominając choćby, że to w ciągu jednej ich kadencji średnie płace w Polsce wzrosły realnie o 20 proc. Czyli mocniej niż w czasie ośmioletnich rządów ich poprzedników z PO i PSL. To jest prawdziwa walka o postęp – powinien dziś krzyczeć PiS. Dla PiS-u – wracając do piłkarskiej terminologii – byłaby to gra na własnym boisku. Tak, jak był nią plan ożywienia połączeń autobusowych na prowincji czy 13. emerytura. Gra w obyczajówkę jest dla prawicy zawsze wyjazdem. Cieszy paru rozgorączkowanych radykałów w ich szeregach. Ale reszcie szkodzi. Dlatego jest kiksem, który może zostać przez rywali bezlitośnie wykorzystany. No bo dlaczego opozycja miałaby nie wykorzystać takiego prezentu?