Ukraina, Rosja i koncert mocarstw
Czy Putin najedzie Ukrainę? To pytanie, które zadajemy sobie w ostatnich miesiącach tego roku i które będziemy zadawać sobie jeszcze w 2022 r. Choć nieustannie pojawiają się informacje o koncentracji rosyjskich wojsk przy granicy z Ukrainą i choć dane wywiadowcze wskazują, że Putin szykuje się do otwartej agresji na naszego wschodniego sąsiada, nadal wydaje się to mało prawdopodobnym scenariuszem. Dlaczego?
Putin ma dobre powody, żeby wojny jednak nie wszczynać. Trauma wojen najeźdźczych – zwłaszcza w Afganistanie i w Czeczeni – nadal jest w rosyjskim społeczeństwie żywa. Nikt nie ma ochoty czekać na trumny swoich mężów, synów i wnuków wracające z frontu ukraińskiego. Jeśli przypomnimy sobie, ile trudu Kreml sobie zadał, by ukryć informacje o ginących w Donbasie „zielonych ludzikach”, jak służby zmuszały ich rodziny do milczenia, to widać wyraźnie, że Putin boi się trupów rosyjskich żołnierzy i wściekłości Rosjan z tego powodu. Nie po to zgrywa wielkiego imperatora, żeby rozbić ten wizerunek ofiarami śmiertelnymi.
Tym bardziej że ukraińska armia to nie jest już to samo wojsko co w 2014 r. – źle wyszkolone, źle wyposażone, pod dowództwem wierniejszym Rosji niż własnemu krajowi. Najeżdżając Ukrainę, Putin wdepnąłby w bagno, z którego mógłby się już nie wygrzebać. Preferuje też zresztą wojnę „zielonych ludzików”, których mundury, jak sam mówił, można kupić w każdym sklepie. Mówiąc krótko, woli udawać, że rosyjskich żołnierzy gdzieś nie ma, niż słać ich w otwarty bój.
Jeśli więc Putin zdecyduje się na atak na Ukrainę, będzie to raczej wojna hybrydowa niż regularny konflikt zbrojny.
Co więcej, wszystko wskazuje na to, że możliwość ataku na Ukrainę jest dla Kremla środkiem od osiągnięcia celu, a nie celem samym w sobie. Żądania ustępstw od Bidena, stworzenie strefy wolnej od wojsk NATO, która kończyłaby się na Odrze, to próba ugrania kolejnych koncesji na rzecz Kremla bandyckimi metodami. Putin, proponując Waszyngtonowi dwustronne rozmowy o przyszłości relacji USA–Rosja i zwłaszcza NATO–Rosja, znów chce podzielić Zachód i zagrać klasyczny koncert mocarstw. I to dużo bardziej niebezpieczna perspektywa niż najazd na Ukrainę, którego na 90 proc. nie będzie. Koncert zaś może się odbyć.