Cieniem na rządach Prawa i Sprawiedliwości kładzie się sprawa finansowych nagród przyznanych przez Beatę Szydło członkom jej gabinetu. Ówczesna premier nagrodziła też samą siebie, i to sowicie - kwotą 65 tys. złotych. Aferę nagłośnił poseł Krzysztof Brejza. Zrobiło się zamieszanie i Jarosław Kaczyński de facto zmusił beneficjentów do wpłaty nagród na rzecz Caritas. Nie do końca wiadomo, kto rzeczywiście przelał pieniądze (CZYTAJ TUTAJ), ale pewne jest, że kolejną konsekwencją rozpasania było ucięcie pensji posłom, co także musiało odbić się na kieszeni Szydło. Teraz fani PiS mogą zemścić się na Brejzie. Polityk bowiem miał być jedynką na liście Platformy Obywatelskiej z Bydgoszczy w wyborach do Sejmu. To gwarantowało niemal pewny mandat. Prześladowca PiS ostatecznie jednak wystartuje w wyborach do Senatu, a tam - ze względu na jednomandatowe okręgi wyborcze - dostać się trudniej. Zwolennicy PiS łatwo mogą zablokować jego kandydaturę w wyborach parlamentarnych 2019.
Sam Brejza jednak - na przekór teoriom spiskowym - twierdzi, że wybór Senatu, a nie Sejmu, to była jego decyzja. - Tak, startuję do Senatu z okręgu obejmującego Inowrocław, oraz powiaty Inowrocławski, Mogileński, Żniński, Nakielski i Sępoleński. Tak zdecydowałem, ponieważ właśnie tak przez całe życie postrzegałem politykę – jako służbę i obowiązek, a nie trampolinę do kariery i apanaże. Nikt mnie do takiego ruchu nie zmuszał, nie padłem ofiarą żadnej intrygi ani dworskich knowań – zwyczajnie podjąłem taką decyzję, po konsultacji z rodziną i współpracownikami - tłumaczył na F+acebooku