Ledwie wczoraj pisaliśmy, że były łódzki kurator oświaty, który pożegnał się z funkcją po tym, jak uznał osoby LGBT za wirusa, jest dziś w MEN specem od podręczników. To tylko część zaciągu radykałów, którzy mają zweryfikować, czy polska szkołą nie pogrąża się w moralnej degrengoladzie i zgodnie z zapowiedziami Czarnka ma zadbać o to, żeby w polskiej oświacie było więcej Jana Pawła II (także w edukacji seksualnej), więcej bogoojczyźnianej cepelii ze wszystkimi prawicowymi mitami o historii i społeczeństwie.
Czarnek lubi też szukać problemów tam, gdzie ich nie ma, ignorując wyzwania, przed jakimi Polskę stawia współczesny świat. Zamiast pracować nad tym, jak polska szkoła może przygotować młodych ludzi i nasz kraj na odnalezienia się w gospodarce opartej na wiedzy, która jest najbliższą ich przyszłością, Czarnek plecie bzdury o czającej się za rogiem „chrystianofobii”. Trudno o bardziej niewłaściwego człowieka na niewłaściwym miejscu niż Czarnek jako szef MEN.
Ale nie jest on błędem pisowskiego systemu władzy. Jest nie tylko krwią z krwi radykalizującego się PiS, ale i celową prowokacją wobec liberalnej i lewicowej części polskiego społeczeństwa. Ma wkurzać „lewaków”, doprowadzać ich do dzikiej furii swoimi idiotycznymi posunięciami. Ma być magnesem przyciągającym do PiS radykalizujący się elektorat prawicy, który mógłby uznać, że Nowogrodzka zdradziła ideały i szukać swojej reprezentacji w Konfederacji i coraz bardziej wrażej i ekstremistycznej koalicyjnej Solidarnej Polsce. Szkoda tylko, że puszczono go na tak ważny z punktu widzenia państwa i społeczeństwa odcinek, jakim jest oświata.