Na Ukrainie UPA ma inny status niż w Polsce...
Ukraińscy historycy w rozmowach polsko-ukraińskich przyznawali, że rzeź wołyńska była ludobójstwem, ale twierdzili też, że jeszcze nie mogą tego powiedzieć swoim rodakom. Jeżeli więc my tego im nie powiemy, to kto im powie? Dziś we władzach i w PO jest mnóstwo historyków, prezydent, premier, byli i obecni ministrowie. A to za ich rządów były głodówki w sprawie nauczania historii w szkołach. Z historią ta ekipa ma chyba najwięcej kłopotów.
Czy równoprawne jest określanie lubobójstwem i rzezi wołyńskiej dokonanej przez UPA, i akcji odwetowych AK w Sahryniu, Pawłokomie czy Wierzchowinach? Poseł Miron Sycz stwierdził tak w rozmowie z "Super Expressem".
Powinien znaleźć choć jeden przykład odgórnej decyzji, polecenia lub rozkazu nakazującego mordować Ukraińców. Wtedy można byłoby postawić taki zarzut. Wojna degraduje i demoralizuje.
Wielu dziś o tym nie pamięta. Jak więc było pomiędzy AK a UPA na Wołyniu?
To były akcje odwetowe, co znaczy, że były wynikiem doświadczeń Polaków na Wołyniu. W dokumentach Armii Krajowej i delegatury rządu na kraj są wskazówki i uwagi by wręcz unikać jakichkolwiek zadrażnień z Ukraińcami. A pierwsze konflikty zaczęły się już we wrześniu 1939 roku. Dopiero po zbrodniach, po tej krwawej niedzieli w 1943 roku zostały podjęte pierwsze decyzje, by tworzyć samoobronę. Płk. Kazimierz Bąbiński "Luboń" komendant okręgu wołyńskiego AK wydaje polecenia by się bronić. Nie było w AK nieludzkiego traktowania i okrucieństw, jakich Polacy doświadczali z rąk UPA. Nie znalazłem takich przypadków. Przecież Zygmunta Rumla wysłannika delegatury rządu na kraj rozerwano końmi, a miał prowadzić z UPA rozmowy ostatniej szansy i zahamować rzeź na Wołyniu. Takich przykładów jest wiele.
Prof Wiesław Wysocki. Historyk