- „Super Express”: - W obliczu trwającego od środy szczytu bliskowschodniego, który Polska organizuje wspólnie z USA nieprzerywanie trwają spekulacje, kim jesteśmy dla naszego amerykańskiego partnera. Zwłaszcza w sytuacji, gdy minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak podpisał 13 lutego dokument potwierdzający zawarcie umowy na zakup systemu artylerii rakietowej HIMARS, w obecności wiceprezydenta USA Michaela Pence. Koszt rzeczonego przedsięwzięcia to 414 milionów dolarów. W rządzie feta. Czy słusznie?
- prof. Stanisław Koziej: -To bardzo kontrowersyjna sprawa.
- Dlaczego?
- Dlatego, że temat, który poruszamy ma kilka kontekstów.
- Jakich?
- Wojsko polskie potrzebuje broni tego typu. To nie ulega żadnej wątpliwości. Wielkim plusem HIMARS jest ich precyzyjne rażenie na duże odległości. Nawet do 300 km. Drugim aspektem tego problemu jest to, że jeden dywizjon to kropla w morzu naszych potrzeb. Trzecią sprawą jest także to, że bardzo źle się stało, iż zakup systemu HIMARS to zakup gotowca. Tymczasem od dawna staramy się, by modernizacja wojska służyła także koniecznemu unowocześnieniu polskiego przemysłu obronnego oraz – co chyba jest najważniejsze – abyśmy stopniowo uzyskiwali możliwość narodowego panowania informatycznego nad najnowocześniejszymi systemami broni, które w istocie są wysoce zinformatyzowanymi systemami walki i wsparcia. Dlatego zawsze lepiej, jeśli informatyczna część produkcji jest nasza, ponieważ producent może ograniczać możliwość dysponowania bronią.
- Rozumiem, że chodzi o to, aby mieć dostęp do kodów informatycznych sterowania bronią, do których de facto dostępu mieć nie będziemy?
- Owszem. Producent może np.wprowadzić dane informatyczne, że rakiety lecą do konkretnej szerokości, czy długości geograficzne, a dalej nie. To nas blokuje i wiąże nam ręce. Istnieje ryzyko, że nie w każdej dla nas ważnej sytuacji będziemy mogli użyć broni według własnych planów. Możemy stracić suwerenność w dysponowaniu posiadaną bronią. Dlatego powinniśmy robić wszystko, aby kupując najnowocześniejszy sprzęt wynegocjować sobie możliwość wprowadzania własnych kodów sterowania bronią, tzw. kodów dostępu. To największy zarzut, który stawiam obecnym decydentom. Zarzut braku troski o informatyczną suwerenność.
- Wracając do szczytu bliskowschodniego. Rzecznik Departamentu Obrony USA Eric Pahon powiedział, że wciąż nie osiągnięto jeszcze żadnego wiążącego porozumienia ze stroną Polską na temat zwiększenia obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych nad Wisłą. Zdaniem wielu ekspertów pokłosiem szczytu będzie konflikt z Iranem, Rosją oraz samą UE. Po co nam wobec tego ów szczyt? Jakie płyną z niego korzyści?
- Przychylam się do opinii, które dosyć krytycznie oceniają konferencję bliskowschodnią. Głównie dlatego, że nie ma ona ogólno-bliskowschodniego charakteru.
- Sugeruje pan, że jest to konferencja jednostronna?
- Tak. Od wieków wiadomo, że na Bliskim Wschodzie jest konflikt wewnętrzny pomiędzy m.in. Szyitami i Sunnitami, Arabami i Persami, Izraelem i Palestyną. Widać, że konferencja jest głosem jednej strony tych konfliktów, głównie przeciw Iranowi.
- Niepotrzebnie mieszamy się kolejny raz w nie swoje sprawy?
- Do tej pory byliśmy postrzegani jako w miarę neutralny podmiot dla stosunków z poszczególnymi krajami. Teraz zaś stanęliśmy po stronie Stanów Zjednoczonych, które są przeciw Iranowi. Zobaczymy, jaki będzie ostateczny wydźwięk rzeczonej konferencji. Póki co jednak generuje ona więcej ryzyk dla nas, niż daje jakieś szanse na korzyści.