„Super Express”: – Słyszał pan ten demoniczny pomysł PiS, żeby na stanowisku szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska zastąpić Jackiem Saryusz-Wolskim?
Prof. Rafał Chwedoruk: – PiS jest w delikatnej sytuacji. Chciał pokazać opinii publicznej, że partycypacja Polski w strukturach europejskich ma służyć przede wszystkim realizacji własnego interesu. Stąd konieczność promowania i popierania każdego Polaka na każde stanowisko unijne. Donald Tusk natomiast dla wyborców PiS od lat jest negatywnym punktem odniesienia. Aby nie narazić się więc któremuś segmentowi swojego elektoratu, pojawił się pomysł kandydatury Jacka Saryusz-Wolskiego.
– Saryusz-Wolski jest przecież z PO. To próba zrobienia wyłomu w tej partii?
– Z całą pewnością to próba ograniczenia sprzeczności w przekazie PiS. Jacek Saryusz-Wolski jest dużo bardziej konserwatywny niż tradycyjne środowiska liberalne.
– Nie pasuje do PO?
– Jako partia PO jest dużo bardziej konserwatywna niż większość jej wyborców. W tym sensie Jacek Saryusz-Wolski, podobnie jak kiedyś Jarosław Gowin, jest bliżej konserwatywnej prawicy spoza PO, a więc głównie PiS.
– A czy Saryusz-Wolski ma szansę zostać szefem RE?
– Obsada stanowisk w UE – i tych bardziej decyzyjnych, i tych bardziej symbolicznych – jest pochodną wielu porozumień w obrębie europejskich elit. Nie sądzę, żeby było to możliwe, tym bardziej że PiS wbrew swojej wielkiej sile politycznej w kraju ma ograniczone możliwości oddziaływania na arenie europejskiej. Wynika to choćby z faktu, że PiS nie należy do Europejskiej Partii Ludowej, czyli głównej unijnej międzynarodówki, skupiającej partie prawicowe. Jak dużo daje taka przynależność, pokazuje casus Viktora Orbána.
– Co z nim?
– Często ci sami politycy, którzy w Polsce odsądzają go od czci i wiary, na forum europejskim występują w gronie obrońców węgierskiego premiera.
– Gdyby Tusk wrócił do Polski, nie byłoby gorzej dla PiS? To jest bowiem człowiek, który ma charyzmę i może zjednoczyć opozycję przeciwko rządzącej partii.
– Jak sądzę, dla PiS powrót Tuska nie byłby wielkim problemem. Można by bowiem przywracać negatywne stereotypy na temat PO.
– „To wina Tuska”?
– Tusk pogłębiłby dotychczasową polaryzację sceny politycznej, a owa polaryzacja daje strukturalną przewagę PiS.
– A kiedy dotarło do pana, że Mateusz Kijowski jest za PiS?
– (śmiech) Od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłem i usłyszałem. Odniosłem wrażenie, że to próba restytucji dawnej Unii Demokratycznej. Było to ugrupowanie, które poparcie zawdzięczało głównie inteligenckim osiedlom Warszawy i Krakowa. Nic nie ujmując intelektualnym wartościom wielu nobliwych członków tego ugrupowania, miało tendencję dość paternalistycznego traktowania „nieunijnego” elektoratu.
– Ale wydawało się, że KOD to coś wspaniałego! Dziesiątki tysięcy ludzi na demonstracjach, a teraz nawet nie sto.
– Pamiętajmy, że jeśli tworzy się ruch społeczny o podłożu przenikniętym spontanicznością i żywiołowością, to tak jak nagle może się pojawić fala społecznej aktywności, tak samo nagle może ona zniknąć.
– Ale dlaczego Kijowskiemu się nie udało?
– Po pierwsze, treść. Sprawa TK i pochodne to kwestie abstrakcyjne, które trudno wyjaśnić komuś, kto nie jest zawodowym politologiem czy prawnikiem.
– Co, jeśli nie TK? Wolność słowa była na przykład dobra!
– Pierwszy spór, który opozycja mogła wygrać, choć nie wiem, na ile KOD mógłby mieć w tym udział, to był spór o obecność dziennikarzy w Sejmie. Wobec braku zaufania do polityków wielu obywateli ma naturalną tendencję do sympatyzowania ze światem mediów. W momencie, kiedy opozycja mogła ogłosić zwycięstwo, gdy PiS zrobił krok w tył, doszło do eskalacji konfliktu, który zakończył się wizerunkową katastrofą.
– Kijowski się podniesie?
– Uważam, że KOD w ogóle jest już nie do uratowania. Jedynym politykiem, który byłby zainteresowany tym, by Mateusz Kijowski jak najdłużej utrzymał się w polityce, jest Jarosław Kaczyński. To jest dokładnie taka opozycja, o jakiej prezes PiS mógł marzyć – oderwana od tego, co obywatele uważają za najważniejsze.
– Czyli PiS nie ma się już kogo obawiać? I może przegrać tylko ze sobą?
– Dzisiejsze życie społeczne pełne jest zupełnie nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nie ulega wątpliwości, że PiS, niezależnie od własnej polityki, notowania zawdzięcza także opozycji, która przyjęła strategię opozycyjności totalnej.
– A to niedobrze?
– W polskich warunkach jest to nieskuteczne. Czasami mam wrażenie sztucznej próby przeniesienia do Polski doświadczeń z innych krajów. Choćby z ukraińskiego Majdanu czy ostatnio z Rumunii. To jest ten sam schemat – młodzi ludzie, dość abstrakcyjny problem, w tle wsparcie liberalnej części społeczeństwa i głównych mediów. To wymusza wycofanie się rządzących ze swoich pomysłów, a czasami wcześniejsze wybory. Tymczasem w Polsce wygląda to inaczej, choćby ze względu na absencję młodych w protestach opozycji. To pokazuje, że ulica nie jest w naszym kraju sposobem na wymuszanie czegokolwiek, bo opozycja jest po prostu na to za słaba.
– Jak w tej sytuacji wygląda sytuacja Kukiza?
– Problemem Pawła Kukiza jest deficyt struktur lokalnych, a także fakt, że jego elektorat ponadstandardowo stanowią ludzie młodzi. A to elektorat bardzo kapryśny, który pod wpływem często przypadkowych wydarzeń potrafi się zmobilizować, by za chwilę zniknąć. Niemniej, dokąd nie zacznie się jakaś kampania wyborcza, będzie miał stabilne notowania bez względu na to, ilu jeszcze posłów od niego odejdzie.
Zobacz: Prof. Zbigniew Ćwiąkalski ocenia: Grozi nam upartyjnienie wymiaru sprawiedliwości