"Super Express": - W Sejmie rząd bronił nowego traktatu o pakcie fiskalnym, mówiąc, że to konieczność i rozwiązanie dobre dla Polski. Będąc poza nim, znajdziemy się na marginesie Wspólnoty. Były podstawy do obrony tego paktu?
Prof. Krzysztof Rybiński: - Trudno mi ocenić, co się wtedy działo za kulisami i jakie były przesłanki do podjęcia decyzji o uczestnictwie w nim. Niemniej dziś widać wyraźnie, że kraje spoza strefy euro nie będą miały żadnego wpływu na podejmowanie działań dotyczących wspólnej waluty, a więc de facto całej gospodarki UE. Państwa Eurolandu wyraźnie nie życzą sobie ich obecności na swoich szczytach.
- Nasz rząd deklarując swoje poparcie dla traktatu, wykazał się za dużym optymizmem?
- To nie jest czas na optymizm czy pesymizm. To jest czas, kiedy kraje UE powinny skutecznie realizować swoje interesy biznesowe. Istotne decyzje, które teraz zapadają, nie są w interesie Unii czy wspólnych wartości. Chodzi jedynie o brutalne interesy poszczególnych krajów. Tak działa w ostatnich latach UE i Polska musi to w końcu zrozumieć. Należy rozważyć, czy powinniśmy partycypować w zrzutce na ratowanie krajów Eurolandu. Uważam, że to błąd i jako kraj tylko stracimy na tej transakcji.
- Należy wybrać drogę egoizmu narodowego?
- Czas na mniejsze epatowanie siebie i obywateli hasłami o zjednoczonej Europie. Trzeba w większym stopniu zadbać o interes narodowy. Tak robią największe kraje strefy euro. Chociaż mają usta pełne frazesów, to ich decyzje nie mają nic wspólnego z ratowaniem Unii.
- To dlaczego zależy nam tak bardzo, żeby w szczytach strefy euro uczestniczyć?
- Chodzi tu głównie o nasz wizerunek. Premier i minister finansów starają się zbudować obraz Polski jako kraju, będącego wśród tych, którzy współdecydują o przyszłości Europy. Jedynie o to toczy się gra. Przecież nawet jeśli siedzielibyśmy przy stole i mówili to, co mamy do powiedzenia, wpływ naszego stanowiska na bieg spraw w Europie byłby prawie żaden. Liczy się symbolika.
- Czemu Euroland nie zgodził się nawet na tak symboliczny gest?
- Jeżeli doproszono by Polskę, to trzeba by pewnie zaprosić Wielką Brytanię, której stanowisko w wielu kwestiach diametralnie różni się od tego wyrażanego przez Niemcy czy Francję. Berlin i Paryż zdają sobie sprawę z ryzyka, że w szerokim gronie decyzje byłoby trudniej podejmować. Teraz będzie łatwiej, a reszta będzie się musiała do ustaleń Eurolandu albo dostosować, albo powstanie Europa dwóch prędkości.
- Jeżeli stanowisko strefy euro zostanie potwierdzone na unijnym szczycie 30 stycznia, to podział na lepszą i gorszą Europę, którym od lat straszono, stanie się faktem.
- Kiedyś można było mówić, że klub euro to ta lepsza Europa. Dziś nie jest pewne, czy Euroland będzie stale się bogacił, czy będzie musiał się podzielić biedą. Nie martwiłbym się więc, że Polski nie ma przy stoliku euro, a skupiłbym na mądrej polityce gospodarczej.
Prof. Krzysztof Rybiński
Ekonomista. Rektor Uczelni Vistula