"Super Express": - Przy okazji orzeczenia Trybunału w sprawie autoryzacji podobno nas pan pochwalił... Czym sobie na to zasłużyliśmy?
Prof. Ireneusz Krzemiński: - (śmiech) Kompetencją. Dlatego powiedziałem, że kiedy dzwoni "Super Express", to nawet jak coś bełkoczę, to wydobędziecie główną myśl bez pudła. Nie z każdym jest jednak tak dobrze. Warsztat polskich dziennikarzy nie wydaje mi się dziś najwyższego lotu. Zdarzało mi się pisać wywiady na nowo. Nie, żebym chciał zmienić treść, ale dlatego, że były nieudolnie napisane.
- Autoryzacja powinna pozostać czy należałoby ją znieść?
- Mam ambiwalentny stosunek do tego orzeczenia. Kiedy mamy dłuższe wypowiedzi naukowców bądź komentatorów, to autoryzacja staje się istotna. Człowiek bywa jakimś pytaniem poruszony i na gorąco formułuje się jakąś myśl. A chodzi o to, żeby przekazać to, co chciało się powiedzieć.
- Są jednak tacy politycy, którzy lubią przy autoryzacji zmieniać prawie wszystko. A to już fałszowanie rzeczywistości.
- Stąd dwuznaczność tego rozstrzygnięcia. Autoryzacja może pomagać, ale i fałszować prawdę. Nie wiem, czy uda się w sposób administracyjny to ustalić. Co do polityków, to należałoby być surowszymi.
- Czy tę rozmowę też chciałby pan autoryzować?
- A niech pan przyśle, zobaczę, co z tego wyszło...