"Super Express": - W ostatnich dniach rosyjskie służby kilkakrotnie kwestionowały jakość polskiej żywności, która trafia na tamtejszy rynek. Doświadczenie uczy, że jeżeli Rosjanie interesują się naszą żywnością, w grę wchodzi polityka. Także tym razem?
Prof. Dariusz Rosati: - Gwarancji nie mam, ale faktycznie wygląda to na sprawę polityczną. Zbliża się moment podpisania przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. To w tej chwili główna sprawa dla Rosjan, którzy zintensyfikowali swoje działania na różnych frontach, aby temu zapobiec.
- Także na froncie polskim?
- Ponieważ Polska jest gorącym orędownikiem tego układu stowarzyszeniowego, Rosjanie próbują zaszkodzić także nam. Tym bardziej że absolutnie nie wierzę w obiektywizm i niezależność rosyjskich służb. Chodzą one na pasku politycznych wytycznych z Kremla. Choć trzeba pamiętać, że czasami po naszej stronie zdarzały się błędy, to być może teraz wysyłają nam sygnał ostrzegawczy.
- Intensyfikacja działań Rosjan wydaje się nieprzypadkowa, a ślad ukraiński uzasadniony, bo pokrywają się ze środkami przedsięwziętymi przeciwko Ukrainie.
- No właśnie. Przez moment w powietrzu wisiała nawet wojna celna między Ukrainą a Rosją. To zresztą klasyczny chwyt, ponieważ Rosjanie od zawsze wykorzystują handel zagraniczny do celów politycznych - czy to żywności idącej do nich, czy gaz idący za granicę.
- Jeśli faktycznie uda się podpisać umowę z Ukrainą, Rosja będzie wściekła. Reperkusje dotkną także Polski?
- Na pewno Ukraina musi się liczyć z tym, że Kreml zastosuje cały szereg środków przeciwko niej. Jeśli chodzi o Polskę, to każde uderzenie w nas będzie musiało być oparte na twardych faktach. Rosja jest już członkiem WTO i nie może bezkarnie stosować politycznych zagrywek w wymianie handlowej. Stoi też za nami UE. Mamy więc instrumenty, żeby wymusić na Rosjanach przyzwoite zachowanie. Dlatego to, co się teraz dzieje, traktuję bardziej w kategoriach straszenia niż rzeczywistego zagrożenia. Oczywiście z zastrzeżeniem, że po naszej stronie wszystko było w porządku.