Rafał Chwedoruk

i

Autor: ARCHIWUM

Prof. Chwedoruk: Najlepiej nie oglądać Mundialu

2018-06-26 2:27

Profesor Rafał Chwedoruk, Politolog Uniwersytetu Warszawskiego i fan piłki nożnej specjalnie dla "Super Expressu" komentuje przedwcześnie zakończony dla polskiej reprezentacji mundial w Rosji.

„Super Express”: – No to Mundial się dla nas skończył już po dwóch meczach rozegranych w marnym stylu. Jak pan jako znany kibic piłkarski radzi sobie z żalem, złością i poczuciem bezsensu, który opanował Polaków?

Prof. Rafał Chwedoruk: – Szczerze mówiąc, to nie oglądam Mundialu. Nie miałem więc problemu z rozgoryczeniem związanym z występami polskiej reprezentacji.

– Jak to?
– Jeśli już mam między zajęciami na uczelni czas na piłkę nożną, to wolę sobie obejrzeć mecz na poziomie trzeciej, czwartej lub jeszcze niższej ligi.
- Czemu pan gardzi tzw. wielką piłką?
- W niższych klasach rozgrywkowych można znaleźć coś, czego w tym wielkiej piłce od dawna brakuje: resztkę autentycznego futbolu, w niektórych wypadkach prawdziwej wspólnoty temu towarzyszącej. Tam większość piłkarzy jest półamatorami, pochodzącymi z okolicy lub w najgorszym wypadku z innego zakątka Polski. To pozostałości czasów, gdy piłka nożna wiązała się z czymś innym, niż zarabianiem pieniędzy przez różne nieprzejrzyste instytucje.
– Ale w reprezentacji Islandii zagrał zawodnik, który oprócz treningów wykonuje normalną pracę zarobkową, jest półamatorem. A Islandia w pierwszym spotkaniu zremisowała z Argentyną!
– Państwa nordyckie są w ogóle fenomenem pod tym względem. Nakłady na sport zawodowy są niskie, wielokrotnie nawet medaliści olimpijscy narzekali, że muszą dokładać do interesu. Ale tam postawiono na sport masowy, dziecięcy i młodzieżowy. W najlepszym czasie funkcjonowania tego systemu każde tamtejsze dziecko uprawiało jakiś sport. Szwecja była pierwszym państwem, gdzie w latach 60. pochodzenie społeczne przestało mieć związek ze sportem. O ile w Wielkiej Brytanii dzieci z bogatszych rodzin były sporo wyższe, w Szwecji tych różnic nie było – właśnie dzięki masowemu uprawianiu sportu.

– Wróćmy do mundialu. Mówi pan o pewnej nieautentyczności, komercjalizacji. Ale przecież gra reprezentacji narodowych to coś, co też w jakimś sensie buduje wspólnotę. Nawet jeśli to wspólnota, która karmi się nienawiścią do słabo grających piłkarzy.

– Problem z mundialem polega jednak na tym, że nawet gdyby Polacy nie zagrali tak słabo i zdobyli mistrzostwo świata, nie przełożyłoby się to w żaden sposób ani na rozwój piłki nożnej, ani na rozwój kultury fizycznej w naszym kraju. Zupełnie inaczej niż kilkadziesiąt lat temu.
– Robert Lewandowski jechał na Mundial, żeby pokazać się światu i wywalczyć dobry transfer do dobrego klubu. Po tym, co pokazał w Rosji, pewnie tak szybko z Bayernu nie odejdzie, ale gdyby tak się stało, zyskałby nie tylko on. Zyskałyby też byłe jego kluby zawodnika, również te niewielkie jak pruszkowski Znicz.

– Właśnie z tu, bardzo różnie bywa. Najczęściej do tych małych klubów, które wychowały piłkarza trafiają jednak ochłapy. Kiedyś zawodnik zawsze przynosił dochody. Nawet jeśli piłkarz nie miał kontraktu. Tzw. prawo Bosmana spowodowało, że piłkarz został oderwany od klubu. Panami sytuacji stali się menadżerowie. A ucierpiały na tym mniejsze kluby. Nie ma w Europie ligi, w której jakiś klub nie zaliczyłby bankructwa. W Polsce niemal wszyscy prezesi przyznają, że nie opłaca się szkolić młodzieży. Bo po prostu to kosztuje, a piłkarz, w którego klub inwestował może zostać porwany przez bogaty, najczęściej zagraniczny klub, a ten klub, który go wychował dostanie jakieś resztki z pańskiego stołu. Przykładem jest tu Lionel Messi. Mało kto dziś pamięta, że zawodnik ten jest wychowankiem argentyńskiego Newell's Old Boys Rosario. Tak samo jak mało kto pamięta, że Robert Lewandowski grał w Partyzancie Leszno. To najlepszy dowód na to, że we współczesnej piłce wygrywają wielcy gracze, a nie kluby, które faktycznie szkolą zawodników.