Prof. Antoni Dudek: Solidarność nigdy nie była monolitem

2010-09-01 14:45

Gdzie jest dziś, a gdzie trzydzieści lat temu była Solidarność? O genezie sporów wokół legendarnego związku zawodowego mówi Antoni Dudek, profesor historii, specjalizujący się w dziejach najnowszych Polski

"Super Express": - Przez dziesiątki lat rozpoznawana na całym świecie marka Ford nie zawodzi. Bezprecedensowa postawa narodu polskiego wypromowała na świecie markę Solidarności. Ale chyba sami pocięliśmy ją na żyletki. To, co się działo podczas obchodów w Gdyni, było żałosne...

Prof. Antoni Dudek: - Współczesny Ford ma więcej wspólnego z firmą założoną przez Henry'ego Forda niż dzisiejsza Solidarność z tamtą sprzed trzydziestu lat. Chociaż formuła jest podobna. Ford cały czas produkuje samochody, Solidarność, startując jako związek zawodowy, nadal nim pozostała. Jednak wówczas była jeszcze czymś więcej. Wielkim ruchem społecznym przeciwko dyktaturze komunistycznej i ruchem rewindykacji socjalnych praw pracowniczych. Dzisiejsza Solidarność jest spadkobiercą tylko tego drugiego fragmentu - socjalnego.

Patrz też: Henryka Krzywonos-Strycharska: Nie mogłam słuchać bzdur Kaczyńskiego i Śniadka

- Skoro zrobiła, co miała zrobić, to może po 1989 r. już jako "tylko" związek zawodowy powinna zmienić nazwę, aby walką o sprawy przyziemne nie brukać dawnych osiągnięć?

- Lech Wałęsa, jak został prezydentem, zaczął mówić, że trzeba zwinąć sztandary. Ale to jest naiwne myślenie. Nie można zabronić grupie ludzi funkcjonowania pod tą nazwą. Janusz Śniadek jest dopiero trzecim przewodniczącym Solidarności. Trudno nie zauważyć ciągłości personalno-organizacyjnej, a także prawnej. Jednak utożsamianie go z tradycją wielkiej Solidarności z lat 80. jest nieporozumieniem. Gdyby koncern Forda zaczął produkować kiepskie samochody, nie przekreśli to nigdy tego, że kojarzy się ze słynnym modelem T, który zrewolucjonizował Amerykę. To samo się tyczy osiągnięć Solidarności.

- Po co więc te kłótnie na obchodach?

- Absurdalne było robienie głównych obchodów przy okazji zjazdu związku zawodowego. To nie jest polski wynalazek, że związki zawodowe kłócą się z rządami. Tak jest w całym demokratycznym świecie. Główne pretensje związkowców do Donalda Tuska nie dotyczą sporów sprzed trzydziestu lat, tylko bieżących spraw socjalnych. Ci sami ludzie mogli się spotkać w innym miejscu, które tej uroczystości nadałoby inny kontekst - i byłoby znacznie spokojniej.

Przeczytaj koniecznie: Frasyniuk o wystąpieniu Kaczyńskiego: Jarek pier...sz, nie było cię tam!

- U źródeł sporów stoi tylko teraźniejszość?

- Ależ nie! Solidarność nigdy nie była monolitem. Spierano się bardzo ostro w międzyzakładowym komitecie strajkowym, później w okresie szesnastu miesięcy karnawału Solidarności. To, że nie doszło wtedy do rozłamu - choć bezpieka podsycała spory - wynikało tylko z tego, że trwała władza komunistyczna, która spajała ten bardzo zróżnicowany ruch. Następnie w podziemiu była Solidarność wspierająca Wałęsę i Solidarność Walcząca Kornela Morawieckiego czy wiele innych struktur odpryskowych. Po 1989 r. spory w pełni się ujawniły, bo nie było przeciwnika, który byłby jedynym elementem jednoczącym ruch. Publicznie objawiło się to - zresztą w znacznie ostrzejszej formie niż w niedzielę - w czerwcu 1989 r.

- Dlaczego 10 milionów człon ków ruch miał tylko do 13 grudnia?

- Ogromna liczebność była możliwa dzięki szczególnej atmosferze, która zaistniała po Sierpniu. A taka atmosfera nie trwa długo. Można to porównać do żałoby po śmierci Jana Pawła II czy po katastrofie smoleńskiej - gdy miliony ludzi są ogromnie poruszone. Poruszyła je śmierć. W 1980 r. poruszyła je nadzieja. Stan wojenny ją przekreślił. Stąd Solidarność po 1989 r. odrodziła się jako organizacja zrzeszająca niewiele ponad milion osób. A dziś ma kilkaset tysięcy członków - co jest zresztą częścią szerszego kryzysu związków zawodowych w całej Europie. Nie ma też już wspólnego wroga - komunizmu. Zresztą myślę, że nie bylibyśmy zadowoleni, gdyby dziś istniała jakaś organizacja skupiająca 10 milionów ludzi - zagrażałoby to pluralizmowi i demokracji, którą w końcu wypracowaliśmy.

Prof. Antoni Dudek

Historyk i politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego