- Czego pana zdaniem zabrakło?
- Za mało było wchodzenia w istotę problemów, które wraz z zaordynowaną przez Annę Zalewską reformę edukacji, się pojawiły. Być może to cecha takich wniosków i muszą być nadmiernie powierzchowne. W każdym bowiem obszarze reformy pani minister poniosła porażkę. Nie ma takie dziedziny życia edukacyjnego, o której można by powiedzieć, że zakończyła się sukcesem.
- Pani minister twierdzi, że reforma się nie skończyła.
- Zwrócę uwagę, że to, iż reforma nie wywróciła się do góry nogami, a system edukacyjny nie został całkowicie zdemolowany, zawdzięczamy wyłącznie nauczycielom i samorządom. To oni realizują te niewydarzone pomysły, płynące z MEN i to oni walczą z ich absurdami.
- Ale co tak konkretnie się nie udało?
- Weźmy choćby szkolnictwo zawodowe.
- A jaki tam jest problem?
- W systemowych zmiany w szkolnictwie zawodowym nic nie osiągnięto. Minister Zalewska obiecywała, że młodzież do tych szkół pójdzie. I gdzie ona jest? Gdzie ulgi dla przedsiębiorstw? Gdzie poprawa w systemie rozliczeń podatkowych? Gdzie zachęty dla polskich rzemieślników? Gdzie te sukcesy, które miały sprawić, że szkoły zawodowe przechrzczone na szkoły branżowe będą rosły jak grzyby po deszczu?
- A nie widzi pan żadnych pozytywów? Bo może coś się pani minister jednak udało?
- Nie jest to może pozytyw samej reformy, ale poprzez fatalne działania MEN w społeczeństwie pojawiła się silna potrzeba poważnej dyskusji o systemie edukacji. Niezamierzoną zasługą pani Zalewskiej jest to, że szkołą zaczęli interesować się rodzice. Pytają się, czemu ich pociechy muszą chodzić na drugą czy trzecią zmianę. Dlaczego ich dzieci uczą się absurdalnych podstaw programowych, a dzieci niepełnosprawne nie są dopuszczane do klas i szkół integracyjnych? W końcu, czemu ich dzieci, które zgodnie z zapowiedziami reformy miały nie dostrzec, na własnej skórze odczuwają jest fatalne skutki?
- Przed reformą takich problemów nie było?
- W ogóle wraz z tą reformą przyszły groteskowe rzeczy. Pani minister zapowiadała, że będzie ona bezkosztowa, a już dziś wiadomo, że kosztuje nas ona setki milionów złotych, które muszą wykładać ze swoich budżetów samorządy. Miała być bezbolesna dla dzieci i rodziców, a ich protesty stają się coraz bardziej powszechne.
- Jedną z największych bolączek ma być spotkanie dwóch roczników w przyszłym roku szkolnym. Młodzież kończąca dawna gimnazjum i pierwsze roczniki ósmoklasistów będą musiały się pomieścić w szkołach średnich. Uspokajają pana kojące słowa pani minister, że wszyscy się zmieszczą?
- A pana?
- Jak nie zobaczę, to nie uwierzę.
- Może pani minister jest magikiem i przy obecnej liczbie szkół średnich znajdzie miejsce dla pierwszoklasistów, których zamiast ok. 360 tys. zrobi się nagle 700 tys. Pani minister mówi, że problemu nie będzie, bo młodzież będzie szła dwoma nurtami, ale przecież one zleją się w placówkach, a szkoły – jak bardzo by tego pani minister nie chciała – nie są z gumy. Jeśli jakiś uczeń będzie marzył, by iść do konkretnej szkoły średniej, to o miejsce w niej będzie musiał walczyć nie tylko z młodzieżą kończącą ósmą klasę, ale także trzecią klasę gimnazjum.
- Z pewną ironią można powiedzieć, że jeśli szukać tu pozytywów, to większa konkurencja wymusi na uczniach więcej nauki – one będą mądrzejsze, a szkoły wzbogacą się o pracowitych i ambitnych młodych ludzi.
- Ja widzę tu inną konsekwencję: młodzież, która nie pomieści się w liceach, tłumnie zasili wspomniane szkoły branżowe, bo przecież gdzieś się będą musiały uczyć. Potem pani minister wyjdzie i odtrąbi wielki sukces, że oto jej pomysły na szkolnictwo zawodowe okazało się hitem. Pytanie tylko, czy tak to powinno wyglądać? Mam ogromne wątpliwości i, jak mi się wydaje, mają je też rodzice tych dzieci. W końcu to one będą płacić za błędy pani minister Zalewskiej.