"Super Express": - Od czasu katastrofy smoleńskiej PiS nieustannie odwołuje się do tzw. testamentu politycznego Lecha Kaczyńskiego. Czym jest on w istocie - figurą retoryczną potrzebną w walce o wyborców czy realnym bytem politycznym?
Dr Marek Cichocki: - Trudno jednoznacznie powiedzieć, gdyż z jednej strony zarówno w PiS, jak i poza nim wielu ludzi traktuje prezydenturę Lecha Kaczyńskiego jako polityczne i intelektualne zobowiązanie, które chcą kontynuować. Nie mam też jednak wątpliwości, że jest ona elementem bitwy politycznej, toczącej się w Polsce w zasadzie od 2005 roku.
- To zobowiązanie to jakaś spójna wizja państwa i narodu?
- Myślę, że przede wszystkim jest to pewna idea czy też cel, który dopiero ma być realizowany. Jak świadoma swojej przyszłości Polska jako państwo, które prowadzi odważną i jednocześnie odpowiedzialną politykę wewnętrzną i zagraniczną. Prezydent Kaczyński zwrócił uwagę na kwestię podmiotowości w polskiej polityce. Wyjścia z mentalności postsowieckiego niewolnika, który wszystkiego się boi i uważa, że w każdej sytuacji powinien siedzieć cicho, bo tak jest bezpiecznej.
- Doczekaliśmy się wypracowania konkretnych pomysłów, jak tę ideę realizować? A może jest na tyle pojemna, że każdy może się do niej odwołać i realizować ją na swój sposób?
- Przede wszystkim jest to idea i nie da się jej sprowadzić do partyjnej przynależności. Nie można jej również sprywatyzować poprzez relacje osobiste czy rodzinne. Idea Lecha Kaczyńskiego nie jest niczyją własnością i w tym sensie wszelkie próby partykularyzowania jego prezydentury szkodzą jej. Być może z punktu widzenia obecnej walki politycznej to zagarnianie jest zrozumiałe, ale z perspektywy polityki państwa i Polski jako wspólnoty jest to krótkowzroczne.
- Prezydentura Kaczyńskiego wykraczała poza realizację polityki PiS-owskiej?
- Sprzeciwiam się stygmatyzowaniu poprzez mówienie, że coś jest albo nie jest PiS-owskie. Także jestem przeciw walce o to, czy Lech Kaczyński był bardziej lub mniej PiS-owski. Kaczyński był prezydentem RP i został wybrany przez wielu obywateli, którzy mieli bardzo różne preferencje partyjne. Wpychanie tej prezydentury w partyjne pudełko czy w sensie pozytywnym przez PiS, czy negatywnym w przypadku PO, jest niszczeniem instytucjonalnej jedności, jaką jest stanowisko prezydenta Polski.
- Dlaczego jest to tak szkodliwe?
- Szczególnie w kontekście katastrofy smoleńskiej powinniśmy koncentrować się na tym, co jest naszą wspólną podstawą - na państwie jako wspólnocie instytucjonalno-prawnej. Powinniśmy nauczyć się rozróż-niać nasze sympatie bądź antypatie osobiste od funkcji, którą dani ludzie sprawują.
- Jak podoba się panu zatem wcielanie w życie idei Lecha Kaczyńskiego przez jego brata?
- Nie nazwałbym tego realizowaniem polityki Lecha Kaczyńskiego. Prezes PiS próbuje po prostu zagarnąć ją do własnych interesów, co bardzo szkodzi samej wizji politycznej zmarłego prezydenta. Z drugiej strony mamy socjotechnikę, która nie jest zainteresowana tym, żeby ta idea prezydenta Kaczyńskiego stała się wymownym i pociągającym symbolem dla obywateli.
- Prawdą jest jednak, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego bardziej dzieliła niż łączyła polską opinię publiczną. Tak samo jest dziś.
- Ma to swoje źródło w trwającym od końca lat 70. sporze na łonie środowiska, które stworzyło współczesną Polskę. Zdobycie w werdykcie demokratycznym 2005 roku znacznej przewagi przez jedną ze stron, w tym wypadku braci Kaczyńskich, było trudne do zaakceptowania np. dla ich ideowych i politycznych przeciwników skupionych wokół "Gazety Wyborczej".
- Nie ma pan wrażenia, że zasadnicze przyczyny tego sporu zostały gdzieś zapomniane?
- Rzeczywiście kurz bitewny wzniecany przez polityków PO i PiS, przy sporym udziale mediów, przykrył najważniejsze kwestie w tym sporze. W tej chwili jako bardzo intensywny prezentowany jest symboliczny spór o to, czy ktoś jest zwolennikiem spiskowej teorii w katastrofie smoleńskiej, czy też zwolennikiem bezrefleksyjnego pojednania z Rosją. Istotne kwestie, które dzieliły to środowisko i czyniły politykę Lecha Kaczyńskiego dla części elit politycznych kontrowersyjną, zostały przysłonięte przez symboliczną bitwę, którą toczą ze sobą Donald Tusk i Jarosław Kaczyński.
- W tym kurzu można już rzetelnie ocenić prezydenturę Lecha Kaczyńskiego?
- Myślę, że to bardzo trudne. Polityka jest realizowana przez konkretnych ludzi. Nie widzę szans na to, żeby główni aktorzy sporu politycznego, czyli Tusk i Kaczyński, byli w stanie wznieść się ponad swój horyzont. Ponad to, przez co oceniają dziś rzeczywistość polityczną.
- Dlaczego po roku wciąż jest to tak trudne?
- Obaj są osobiście zaangażowani w to, co wydarzyło się przed rokiem w Smoleńsku. Obaj będą bezwzględnie walczyć o swoje racje, nie oglądając się na dobro wspólne. W tym sensie jestem pesymistą. Tak długo, jak Tusk i Kaczyński będą dominować w polskiej polityce, tak długo raczej nie ma szans na spojrzenie z dystansem na prezydenturę Lecha Kaczyńskiego w kontekście najnowszych dziejów Polski oraz na zjawisko o charakterze państwowym z punktu widzenia polskich interesów w Europie i świecie.
Dr Marek Cichocki
Filozof, były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego