Prawdziwy autorytet prywatnie czysty

2009-12-18 8:36

Zgadzam się z powszechną opinią o nieetyczności mediów. Z przerażeniem obserwuję też proces tabloidyzacji, ale wiem też, że nie wszystko można zrzucić na media. To, że osoba publiczna zażywa narkotyki, nie jest winą mediów. Od nich, a właściwie od dziennikarzy, należy wymagać etyczności, ale nie heroizmu etycznego.

Trudno sobie wyobrazić, by kolegium redakcyjne, mając "gorący materiał", z powodów ochrony publicznego wizerunku jakiejś ważnej osoby, rezygnowało z jego publikacji. To idealizm. W świecie mediów obowiązują prawa rynku, popytu i podaży. Czasem jest to obrzydliwe, ale sami walczyliśmy o Polskę opartą na takich prawach. Żadnej cenzury, wolna konkurencja, wszystko można kupić, wszystko zobaczyć. Oczywiście, konieczne jest ustalenie jakichś norm, a przede wszystkim granic, których wszystkie media powinny bezwzględnie przestrzegać (np. zakaz fotografowania śmierci i cierpienia, bo to chyba najintymniejsze rzeczy w życiu człowieka), ale nie zawsze granicą tą jest życie prywatne osób publicznych.

Opublikowanie zdjęć senatora Piesiewicza uważam za coś niezgodnego z normami dobrego smaku, ale nie sądzę, że byłby to jakiś strasznie niegodziwy akt z moralnego punktu widzenia. Głęboko współczuję panu senatorowi, bo bardzo go cenię, choć i żałuję, że w jego przypadku deklaracje moralne, które głosił i dzięki którym miał pozycję autorytetu, tak daleko rozeszły się z prywatnymi słabościami, z którymi, jak wielu, nie potrafił walczyć. Jeśli się jednak nie potrafi walczyć, nie powinno się do tego namawiać innych. Prawdziwość autorytetu to jego wiarygodność, weryfikowana również życiem prywatnym.

Dziennikarze nie powinni wkraczać w sferę prywatną zwykłych ludzi, bo przecież mamy zagwarantowane konstytucją prawo do intymności, ale osoba publiczna, celebryta, polityk czy autorytet stawiający przed nami drogowskazy moralne - powinien wiedzieć, że jego życie jest przedmiotem zainteresowania wszystkich, nie tylko w zakresie tego, co robią w sferze publicznej, ale również tego, co robią poza nią. Naukowiec, który zdradza własną żonę i chodzi do agencji towarzyskich, nie traci z tego powodu szacunku dla własnych kompetencji i wiedzy, którą niewątpliwie posiada, ale polityk czy moralista, który głosi pochwałę jakichś wartości, który mówi jak postępować, co jest ważne, musi się zawsze liczyć z tym, że ktoś kiedyś powie: sprawdzam! Autorytety (poza kościelnymi) są w Polsce pod większą "kontrolą" niż inni, choć skądinąd nie sposób być w Polsce autorytetem moralnym, jeśli się nie ma poparcia Kościoła. Piesiewicz je miał, w jakimś sensie ten Kościół reprezentował. Tym większa odpowiedzialność, bo w Kościele nie ma "życia prywatnego" i "życia publicznego", oceniana jest jego całość. Życie w ogóle.

W Polsce znacznie większym problemem od nieetyczności mediów jest powszechna hipokryzja. Mamy oto byłego premiera, który głosi świętość rodziny, po czym nie dość, że opuszcza żonę, to niczym pawian popisuje się nową we wszystkich mediach. Jest tu i hipokryzja, i hańba, i obrzydliwość. Notabene za bardzo oburzające uważam, że media ("Wprost") z powodów komercjalnych wyciągają tego "półczłowieka" na pierwszą stronę, informując, że zamierza on kandydować na prezydenta.

Ale nie tylko o takie spektakularne przypadki chodzi. W Polsce głosimy (a wielu mamy kapłanów, nie tylko w Kościele!) ważność dekalogu, wartości miłości bliźniego. I co z tego wynika dla naszego życia prywatnego? Dzieci chodzą przez dwanaście lat na katechezę, dorośli co niedziela do kościoła, przynależnością do Kościoła żywią się politycy i ważne osoby w państwie. Czy to powoduje, że jesteśmy lepszym narodem niż inne, bardziej serdecznym, otwartym, miłosiernym, przyjaznym? Bynajmniej. Ludzie deklarują i robią swoje. Mówią, że nie ma moralności poza Kościołem, więc poza Kościołem używają. Potępiają liberalizm (papież mówi wszak o liberalizmie jako "kulturze śmierci"), a korzystają ze wszystkich, również złych możliwości, które on daje. Mówią o świętości rodziny, utrzymując i porzucając kochanki, są przeciwko alkoholizmowi, a popijają co wieczór, sypią gromy na tych, których uważają za złych, sami w złu uczestnicząc. Podejrzewam, że w Polsce poziom deklaracji wielkich religijnych wartości jest wprost proporcjonalny do poziomu społecznej hipokryzji. I to właśnie uważam za największe zło. Przypadki senatora Piesiewicza są tylko drobną ilustracją tego zjawiska.

Prof. Magdalena Środa

Etyk, filizof, feministka

"Super Express": - Żądając posadzenia kogoś do więzienia za publikację prasową, występuje pan w dziwnej roli. Nie brzmi pan jak zwolennik wolności słowa i mediów. Nie brzmi pan jak publicysta, ale jak policjant, prokurator chcący zamykać dziennikarzy.

Jacek Żakowski: - To prawda, ale ja nazwałbym to postawą obywatelską. Widzę, że jakiś zbir napada na staruszkę i dzwonię na policję. Nie spotkałem się jeszcze ze świadomym przypadkiem współpracy mediów z przestępcami. A nawet znęcaniem się nad ofiarą.

- Naprawdę nie czuje pan przesady w swoich słowach o współpracy "Super Expressu" z przestępcami?

- Zdjęcia stworzono do szantażu. Albo Piesiewicz da kasę, albo oni to opublikują. Piesiewicz najpierw płacił, później przestał, a wy to opublikowaliście. Przecież to prowadzi do sytuacji, w której ktoś zamontuje w toalecie sejmowej kamerę i później będzie groził posłom publikacją! Gdybyście chcieli to naprawić, moglibyście przynajmniej opublikować oświadczenie naczelnego, że nigdy więcej nie ujawnicie zdjęć, których używano do szantażu. Inaczej nastąpi zalew takich materiałów.

- Wielu dziennikarzy i ekspertów podkreśla jednak, że te materiały dotyczą polityka. Pokazują podwójne standardy, prowadzenie innego życia niż to, które prezentował na potrzeby wyborców. Podobne publikacje uważane są za uzasadnione w wielu krajach świata.

- W przypadku polityków powinno się takie rzeczy ujawniać, ale tu mamy sytuację wyjątkową. Zdjęcia powstały jako materiał do szantażu. I to powinno powstrzymać każdego uczciwego człowieka przed publikacją. Po drugie, senator Piesiewicz nigdy nie był liderem krucjaty obyczajowej. Gdyby to był Marek Jurek, takiego argumentu można by używać. Piesiewicz jako artysta pokazywał raczej złożoność ludzkiej natury. Ponadto te zdjęcia są nie tylko informacyjne, ale także poniżające. Z tego samego powodu byłem przeciwny drukowaniu zdjęć Saddama Husajna wyciągniętego z kryjówki.

- Sprowadza pan dyskusję do kwestii obyczajowej. Ale tu nie chodzi o sukienkę, tylko posiadanie narkotyków. Senatorowi nie grozi 8 lat więzienia za to, jak się ubiera w swoim domu.

- I to jest moment, w którym moglibyśmy się zgodzić. Gdybyście wydrukowali zdjęcie twarzy senatora, który wciąga jakiś biały proszek... Ale widzieliśmy człowieka obezwładnionego, przebranego w sukienkę. To oburza i poniża. Bo przecież nie wciąganie nosem narkotyków. Choć wciąż nie wiemy, czy to była kokaina.

- Senator potwierdził, że zdarzało mu się zażywać kokainę. Wyborcom tego nie powiedział.

- No tak, ale to pokazuje pewien styl życia. Bohema, artyści… Używanie narkotyków jest prawem dorosłego człowieka. Ale to moje odczucie moralne, gdyż prawo stanowi inaczej. I rzeczywiście wciąganie kokainy przez parlamentarzystę to inna sprawa. W moich oczach Piesiewicz nic nie traci, choć rozumiem, że w oczach wielu wyborców na pewno. I taką informację można przekazać. Sukienka na pierwszej stronie gazety miała jednak na celu poniżenie człowieka. I przed taką możliwością powinno nas chronić prawo karne. Każdy uprawia seks. Ale publikowanie zdjęć stosunku seksualnego każdego z nas postawiłoby w niezręcznej sytuacji.

- Ale w "Super Expressie" nie było zdjęć senatora uprawiającego seks.

- Zależy, jak się rozumie seks. Zdjęcie Piesiewicza w sukience to dość oczywisty fragment gry wstępnej, która jest częścią szeroko rozumianego seksu. Nawet jeżeli była to gra towarzyska, mimo wszystko miała charakter intymny. I nie ma żadnej racji publicznej, by to publikować.

- Czy granice tego, czego dorośli ludzie nie powinni wiedzieć o politykach, na których głosują, powinni wyznaczać akurat dziennikarze. Może lepiej zostawić ocenę wyborcom?

- To, w jaki sposób uprawia on grę wstępną, dla nikogo nie jest istotne. Gdyby moja albo pańska żona nagrały nas w trakcie uprawiania seksu, na pewno bym tego nie drukował. Nie wiemy też, jakiego rodzaju kontakty łączyły Krzysztofa Piesiewicza z tymi paniami, jaka to była wi꼅

- Czyli ludzie nie mogą wiedzieć, z kim zadaje się senator?

- W obliczu szantażu trzeba być bardzo ostrożnym, bo może dojść do szantażowania informacjami na temat dzieci, żon, rodziców. Gdzieś trzeba postawić tamę tej jawności, także w przypadku polityków. Co nie znaczy, że w naszym życiu publicznym jest za dużo jawności. Uważam np. że jawna powinna być treść PIT-ów. Nie tylko polityków, ale wszystkich obywateli. To by oczyściło atmosferę. Dla części wyborców na pewno istotne jest, czy poseł zażywa kokainę bądź pije wódkę. Ale ważniejsze jest to, jak głosuje. Chodzenie w sukience nie ma żadnego wpływu na interes publiczny. I choć rozumiem, że w polityce media muszą czasami komuś zrobić krzywdę, trzeba uważać, czy jest to dobrze uzasadnione. W przypadku Piesiewicza takiego uzasadnienia nie ma.

Jacek Żakowski

Publicysta "Polityki" i "Gazety Wyborczej"