Jan Wróbel

i

Autor: Paweł Supernak Jan Wróbel Nauczyciel, publicysta, historyk

Powrót do szkół: Dyrektorzy mogliby uratować sytuację, ale są ograniczeni biurokracją

2020-08-28 7:29

Zamiast wzmocnić odruchową i zrozumiałą postawę czujności i odpowiedzialności dyrektorów, rad rodziców czy rad pedagogicznych, rozmywa się ją, narzucając im odgórne wskazówki, które w niczym nie pomogą. Narzucają tylko niepotrzebne ramy, które nie pozwalają szybko zareagować na zmienną sytuację w każdej ze szkół. - mówi "Super Expressowi" Jan Wróbel, publicysta, współzałożyciel i nauczyciel I Społecznego L. O. „Bednarska”.

„Super Express”: – Jak szkoły poradzą sobie z powrotem uczniów? Są przygotowane na działanie w warunkach pandemii? Jan Wróbel: – Wydarzyła się najgorsza z możliwych rzeczywistości. Z jednej strony szkoły zostały nauczone, że dyrektywy mają przyjść z centrum, a z drugiej „dowiedziały się”, że centrum nie jest za mądre i nie wie za dużo. Oznacza to sytuację, że dyrektorzy, nauczyciele i rodzice mają większe kompetencje niż MEN do zarządzania kryzysem w swoich placówkach, ale nie bardzo mogą z tych kompetencji korzystać, bo są ograniczane przez decyzje zapadające na poziomie rządowym. W przededniu rozpoczęcia roku szkolnego nie jest jasno rozdzielone, kto jest odpowiedzialny za to, że coś się sknoci. – Dyrektorzy mają więc związane ręce, nawet jeśli chcieliby wziąć na siebie odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa w szkołach? – Bezpieczeństwu w szkołach najbardziej zagraża niefrasobliwość tych, którzy za szkoły są odpowiedzialni. Mogę zapewnić, że nikt zagrożenia nie chce zwiększać i chętnie zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby je zminimalizować. Ale zamiast wzmocnić odruchową i zrozumiałą postawę czujności i odpowiedzialności dyrektorów, rad rodziców czy rad pedagogicznych, rozmywa się ją, narzucając im odgórne wskazówki, które w niczym nie pomogą. Narzucają tylko niepotrzebne ramy, które nie pozwalają szybko zareagować na zmienną sytuację w każdej ze szkół. – Jednym słowem obrotność dyrektorów, która mogłaby pomóc radzić sobie w kryzysowej sytuacji, jest sparaliżowana przez odgórne zarządzenia? – Bardzo dużo, jeśli nie wszystko, zależałoby od operatywności lokalnych liderów edukacyjnych – bo nie zawsze są to dyrektorzy – która mogłaby nas uratować przed katastrofą, gdyby nie była osłabiana przez biurokratyczne przeszkody. Są narzucone procedury i jednocześnie ograniczenia. Dyrektor nie może np. wprowadzić nauczania hybrydowego – częściowo stacjonarnego, częściowo zdalnego – bez zgody na to. Musimy wysyłać mnóstwo urzędowych pism, zamiast zadziałać natychmiast, wiedząc, że może to pomóc. Jednym słowem MEN przerzuca odpowiedzialność za sytuacją na dyrektorów i samorządy, ale jednocześnie nie daje im odpowiedniej swobody działania. Jak sądzę, wynika to z faktu, że MEN choruje na myśl, że szkoły są autonomiczne, nauczyciele odpowiedzialni, dyrektorzy rozsądni, a samo ministerstwo niepotrzebne. – I myśli pan, że to może sparaliżować dyrektorów, którzy mogliby samodzielnie podjąć szybkie decyzje? – Cóż, wymaga to heroizmu, by sobie pomyśleć: trudno, co prawda zrzucą na mnie winę, ale i tak zrobię tak, jak uważam, że wymaga tego bezpieczeństwo uczniów i nauczycieli. Warto jeszcze wspomnieć o jednym. Od dwóch tygodni mamy otwarte szkoły niedaleko, bo w Berlinie. I co? Pies z kulawą nogą się w Polsce tym nie zainteresował. A przecież z pierwszej ręki mielibyśmy informacje, jak powrót do szkół wygląda, jakie są tamtejsze doświadczenia, jak je może wykorzystać w naszych szkołach. W Szwecji z kolei dzieci w podstawówkach normalnie chodziły do szkół. Mamy więc za darmo walizki doświadczeń, ale nikt nie wpadł na to, żeby z nich skorzystać. A tu MEN mógłby się wykazać i przygotować zespół wspierający dyrektorów. Niestety, taki się nie objawił. Rozmawiał Tomasz Walczak