"Super Express": - Jak wypada porównanie literatury Polski międzywojennej z okresem 1989-2009?
Jacek Dehnel: - Te epoki wciąż trudno porównać. Do tamtego dwudziestolecia mamy dystans - myślimy od razu: Witkacy, Schulz, Gombrowicz! Gombrowicz w 1939 r. miał na koncie względnie niewiele. Schulza znała wąska elita literacka, Witkacego uważano za niegroźnego wariata. Patrzymy na nich przez pryzmat późniejszej recepcji, która diametralnie zmieniła podręczniki literatury. Nazwiska wielu dawnych sław nikomu nic dziś nie mówią. Odnajdziemy, oczywiście, wiele podobieństw: był to okres gwałtownych przemian politycznych, budowy nowego porządku społecznego, ścierania się prądów starych z nowymi - i literatura częściowo brała udział w tych sporach. Ale nie widzę skali, na której dałoby się ustawić koło siebie te dwie epoki i coś wyrokować. Nie teraz, nie przez najbliższe pół wieku.
- Którzy twórcy II RP weszli już do literackiego parnasu? Czy widać już w nim kogoś współczesnego?
- Z pewnością wspomniani trzej wielcy, do tego Leśmian, Tuwim, Lechoń. Trudno to oceniać, bo jak ich przyporządkować? Czy Żeromski albo Reymont są jeszcze pisarzami międzywojnia? Czy Miłosz i Andrzejewski już są nimi? I zawsze jest pytanie zasadnicze: w jakiej skali? Tylko w skali Kochanowskiego i Mickiewicza? Czy również w skali, powiedzmy, Naborowskiego i Goszczyńskiego? Oni też przecież figurują w historii literatury polskiej. I czy da się to zobiektywizować? O żyjących w ogóle nie da się nic powiedzieć, nie wiadomo, co jeszcze napiszą.
- Międzywojnie to eksplozja wielu nurtów literackich. Skumulowana tak, jak w żadnej z innych epok.
- Ta eksplozja była bardzo podobna do analogicznej po 1989 r.: polityka i działania niepodległościowe były jak kawał mięcha w żołądku, który absorbuje krew i odprowadza ją z mózgu. I nagle Lechoń pisał: "A wiosną - niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę", a Słonimski: "zrzucam z ramion płaszcz Konrada". Tak samo pokolenie Brulionu odwróciło się od dylematów Herberta. Tyle że po I wojnie w całej Europie kotłowały się nowe koncepcje. Polskie wyzwolenie było częścią szerszego procesu. Po 1989 nasza literatura raczej rzuciła się na to, co działo się w zachodniej kulturze przez dziesięciolecia, a do nas nie docierało przez żelazną kurtynę albo docierało szczątkowo. Lata 90. to liczne przekłady, eksplozja teorii postmodernistycznych, genderowych, feministycznych, mających wpływ na literaturę.
- Ówczesna proza wywoływała żywe spory. Debaty o "Przedwiośniu", książkach Kadena czy "Wspólnym pokoju" Uniłowskiego.
- Dzisiejsza nie wywołuje sporów? Wystarczy popatrzeć na debaty po "Lubiewie" Witkowskiego, "Wojnie polsko-ruskiej" Masłowskiej czy książkach Rymkiewicza "Wieszanie" i "Kinderszenen" - ale, podobnie jak wtedy, są to spory elit. I nie ma się czemu dziwić, literatura to nie piłka nożna. O książki będą się kłócili raczej ci, którzy spędzają wieczór na czytaniu, niż ci, którzy spędzają go na oglądaniu "Tańca z gwiazdami".
- Po upadku komunizmu i cenzury oczekiwano jednak przełomu.
- Takie wołanie jest naiwne - przełomowych dzieł zawsze jest mało, właśnie dlatego są przełomowe. I niekoniecznie powstają równolegle do przełomów społecznych i politycznych. Trudno oczekiwać, żeby w 1989 roku pojawiły się nagle książki oceniające właściwie, w ciekawy sposób i z dystansem upadek komunizmu. Najlepsze książki czy filmy o wojnie też nie powstały przecież tuż po 1945 roku. Najpierw są dzieła zdające raport, potem pogłębione, na końcu - jeśli pojawi się akurat znakomity twórca - syntetyczne i przełomowe. Krytykom wydawało się wtedy, że literatura nareszcie zaweźmie się i powstaną arcydzieła o tym, o czym mówić nie było wolno. O Katyniu, o Powstaniu Warszawskim, o prześladowaniu akowców i podziemiu solidarnościowym. Tymczasem wiatr powiał skądinąd. Najważniejsze dla czytelników okazały się książki opisujące nową rzeczywistość albo tematy pomijane niekoniecznie z powodu cenzury: Tokarczuk, Masłowskiej, Chwina, Witkowskiego, Pilcha, Dukaja, Sapkowskiego.
Jacek Dehnel
Poeta, prozaik, tłumacz, laureat Nagrody Kościelskich w 2005 roku