"Super Express": - W czasie ubiegłotygodniowej wizyty prezydenta Obamy w Polsce jednym z tematów rozmów był gaz łupkowy. Słyszymy, że to Amerykanie jako jedyni mają technologię jego wydobycia. Myśli pan, że łatwo będzie przenieść tę technologię na polski grunt?
Prof. Stanisław Nagy: - Nie ma standardu, jeśli chodzi o wydobycie gazu łupkowego. Każde złoże łupkowe - w Europie czy Ameryce - jest inne i technologia pozyskiwania z niego gazu musi być dostosowana do tych indywidualnych cech. Przed rozpoczęciem wydobycia trzeba zmodyfikować technologię, biorąc po uwagę wiele czynników, takich jak porowatość skały, w której jest uwięziony gaz, jej przepuszczalność czy skład mineralny.
- Jak dużo czasu musi minąć od odkrycia złoża do rozpoczęcia wydobycia - rok, dwa czy jeszcze więcej?
- To zależy od polityki eksploracji. Proces wydobycia na dziewiczych obszarach rozpoczyna się od wywiercenia pojedynczego otworu, potem tzw. pilota, czyli kilku otworów próbnych, i dopiero później przychodzi etap całościowego zagospodarowania, które idzie nawet nie w dziesiątki, ale w setki otworów.
- Kiedy więc możemy się spodziewać, że polskie złoża zaczną być eksploatowane na skalę przemysłową?
- Musimy poczekać do zakończenia okresu próbnego. Na ogół szacuje się, że będzie to rok 2015. Wtedy, oczywiście jeżeli polskie zasoby gazu łupkowego zostaną potwierdzone, możemy się spodziewać budowy całych układów wydobywczych. Jest jeszcze dodatkowa trudność, która może przesunąć tę datę. To infrastruktura, dzięki której gaz będzie można sprzedać. Nie opłaca się przecież wiercić dziury, jeśli nie ma możliwości wypuszczenia produktu na rynek.
- Pozostając przy porównaniach ze Stanami Zjednoczonymi. Tam złoża gazu łupkowego znajdują się głównie na terenach niezamieszkanych. W Polsce podobno trzeba będzie go wydobywać na terenach gęsto zaludnionych?
- Rzeczywiście, niektóre wiercenia mogą być utrudnione, szczególnie w rejonie Trójmiasta. Ale to wcale nie musi być tak dużym problemem, jak go niektórzy przedstawiają. Najnowocześniejsze technologie pozwalają zmniejszyć liczbę otworów wiertniczych, i dzięki temu wydobywać gaz na terenach zaludnionych. Są one co prawda droższe, ale z punktu widzenia innych kosztów mogą być opłacalne. Sam widziałem złoże łupków w centrum teksańskiego miasta Fort Worth.
- Rynek gazowy w Europie wydaje się już podzielony między największych graczy. Znajdzie się jeszcze miejsce dla naszych łupków?
- Najważniejsza jest tu kwestia popytu i podaży, i w tym kontekście istotna będzie cena surowca. W związku z tym, że w Polsce gaz jest stosunkowo drogi, jego zużycie stanowi 30 proc. średniej unijnej. Istnieje więc szansa, że w samej Polsce popyt na ten surowiec wzrośnie. W Europie atrakcyjność naszego gazu będzie zależeć od konkurencyjności jego cen. Jeśli będziemy w stanie zaoferować niższe stawki niż konkurencja i zagwarantować długoterminowe dostawy, nie powinniśmy mieć problemów ze znalezieniem rynków zbytu.
- Tym bardziej że Rosja - jeden z głównych eksporterów gazu w Europie, musi sięgać po gaz ze złóż, które stają się coraz droższe w eksploatacji.
- Dodatkowo ważną kwestią jest to, że Gazprom musi przesyłać gaz z coraz dalszych odległości, co pociąga za sobą dodatkowe koszty. Ten fakt w połączeniu z drogą eksploatacją rosyjskich złóż, o której pan mówi, może skutkować spadkiem konkurencyjności gazu sprzedawanego przez Gazprom na rzecz tańszego surowca z niekonwencjonalnych złóż w Polsce.
- Ostatnio wiele się mówi o wpływie eksploatacji łupków na środowisko. Francja z tego względu ogłosiła nawet moratorium na jego wydobycie. Rzeczywiście gaz łupkowy stanowi zagrożenie ekologiczne?
- Dziwne, że ogłoszono moratorium przed przedstawieniem zamówionego przez Francuzów raportu, który miał zbadać wpływ eksploatacji łupków na środowisko. Ja mogę powiedzieć, że metoda używana do wydobycia gazu łupkowego, tzw. szczelinowanie, jest stosowana na całym świecie od końca lat 40. XX w. i nikt do tej pory nie mówił o żadnych zagrożeniach.