Pomijając histeryczne reakcje zawiedzionych zwycięstwem Dudy, na które ciężko racjonalnie odpowiedzieć, mierząc się z ich irracjonalnymi odruchami, łatwo udowodnić, że Białorusi w Polsce nie ma. Zresztą te porównania zawsze mnie irytowały, nieważne, czy głosili je rozemocjonowani pisowcy, czy platformersi. Raz, że snute przez salonowych opozycjonistów analogie obrażały i obrażają Białorusinów, którzy ryzykują wszystko, by zaprotestować przeciwko reżimowi. Dwa, że to zwykłe umysłowe lenistwo.
Łatwo zresztą porównać, czym się różni obecna Polska od obecnej Białorusi. My dopiero co zakończyliśmy wybory prezydenckie. Za naszą wschodnią granicą odbędą się one za miesiąc i trudno o bardziej uderzające różnice. U nas nie tylko największy oryginał i wróg obecnej władzy miał szansę w nich wystartować, ale też zabrakło niewiele, by arcywróg PiS pokonał kandydata Kaczyńskiego. Jak się sprawy mają na Białorusi?
Dwóch najgroźniejszych kandydatów opozycyjnych siedzi dziś za kratami, jeden bez jakichkolwiek zarzutów. Władze dopisują lub odejmują liczbę wymaganych podpisów pod kandydaturami opozycji wedle uznania, utrącając tych, którzy mogą Alaksandrowi Łukaszence zaszkodzić. Ci, którzy nawet podpisy zebrali zgodnie z prawem, bez żadnej podstawy prawnej są niedopuszczani do wyborów. Wściekli Białorusini, którzy wychodzą na ulice, są wyłapywani przez służby i pałowani przez OMON. Zatrzymania trwają nie tylko tam, gdzie się odbywają protesty, ale też w kolejkach do sklepów. Do aresztu trafiają dziennikarze nie tylko mediów białoruskich, ale też zagranicznych. Protestujący płacą ogromne kary i są zwalniani z pracy. Poczucie beznadziei i bezradności wśród przeciwników Łukaszenki chyba jeszcze nigdy nie było tak dojmujące, a pacyfikacja niezadowolenia tak brutalna i ślepa.
Jeśli więc ktoś chciałby jeszcze raz użyć porównania sytuacji w Polsce z sytuacją na Białorusi, niech najpierw pomyśli o walczących o swoją godność Białorusinach. I niech nie wygaduje bzdur.