Polska na korytarzu wielkiej polityki. Czemu rozmawiają z Trumpem bez nas?

2025-08-18 12:34

Na spotkanie z Donaldem Trumpem w Waszyngtonie o przyszłości Ukrainy nie zaproszono Polski, choć będzie tam prezydent Finlandii. Mimo ogromnego zaangażowania w pomoc Ukrainie, Polska po raz kolejny została pominięta w kluczowych rozmowach światowych liderów. Dlaczego nasz kraj nadal nie liczy się na arenie międzynarodowej? Komentuje dziennikarz "Super Expressu" Tomasz Walczak.

Wołodymyr Zełenski & Donald Trump

i

Autor: AP Photo/Ben Curtis Wołodymyr Zełenski & Donald Trump
  • W 2014 r. Polska została pominięta w rozmowach o Ukrainie – dziś historia się powtarza.
  • Pomimo wsparcia dla Ukrainy, Polska nie została zaproszona do rozmów z udziałem Trumpa i Zełenskiego.
  • Finlandia zyskała miejsce przy stole... dzięki osobistym relacjom prezydenta z Trumpem.
  • Polska nadal traktowana jest jako gracz drugiej kategorii – półperyferyjny i regionalny.
  • Osobiste urazy i brak „chemii” z Trumpem mogą kosztować nas wpływy na świecie.

Polska pomogła Ukrainie jak mało kto, ale do Waszyngtonu nikt jej nie zaprasza

Historia się powtarza. Gdy w 2014 r. trwała pierwsza odsłona wojny Rosji przeciwko Ukrainie, rozmowy z Putinem odbywały się bez udziału Polski. Choć nasz kraj wspierał ówczesną ukraińską rewolucję politycznie i dyplomatycznie, zabrakło dla nas miejsca przy negocjacyjnym stole. Podobnie jak dziś, kiedy w Waszyngtonie grupa europejskich przywódców, wśród których zabrakło polskich polityków, towarzyszy Wołodymyrowi Zełenskiemu w rozmowach z Donaldem Trumpem, rozlegały się głosy oburzenia, że Polska się nie liczy na arenie międzynarodowej. Choć od 2022 r. mało który kraj zrobił dla Ukrainy tyle, ile my w obronie przed rosyjską nawałą. Czemu więc nas tam nie ma?

W 2014 r. hamulcowym uczestnictwa Polski w rozmowach o przyszłości Ukrainy był przede wszystkim Putin, dla którego nasz kraj to dawna strefa wpływów, a nie regionalna potęga, z którą trzeba się liczyć. Nie sprzeciwiała się temu ani niemiecka kanclerz Angela Merkel, ani francuski prezydent François Hollande, którzy uważali zresztą, że polityczny tandem Berlina i Paryża to główna siła polityczna w Europie, która nie musi się liczyć z aspirującymi krajami takimi jak Polska. Dodatkowo, Ukraińcy uważali, że więcej ugrają u boku Niemiec niż pod rękę z Polską.

„Dorośli” rozmawiają z Trumpem, Polska czeka na korytarzu

Czasy tylko pozornie się zmieniły. Owszem, znaczenie Polski dla podtrzymania przy życiu walczącej Ukrainy jest nie do przecenienia, ale pozycja głównego zbawcy najechanego przez Putina kraju nie sprawiła, że znaczenie Polski na arenie międzynarodowej znacząco wzrosło. Mimo zaklęć, że wojna w Ukrainie rzekomo przesunęła punkt ciężkości Zachodu na wschodnią flankę NATO. Nasz kraj ciągle traktowany jest jako może i liczący się, ale jednak gracz regionalny. W wielkiej międzynarodowej polityce ciągle uważa się nas za kraj półperyferyjny, z którym warto się konsultować, ale kiedy „dorośli” (czyli najpotężniejsze państwa Europy) wchodzą do pokoju, takich „niedojrzałych” jak my wysyła się na korytarz.

Czy jest to krzywdzące? Owszem. Czy powinno nas dziwić? Jednak nie. Światowa polityka i skład jej liczących się graczy zmienia się powoli, jeśli w ogóle. Od dekad w Europie liczą się najsilniejsze gospodarczo i politycznie kraje. To, że do Waszyngtonu lecą wszyscy europejscy członkowie grupy G7, nie jest zaskakujące. Nie jest tym bardziej, że premier Wielkiej Brytanii Keir Stramer czy zwłaszcza prawicowa premierka Włoch Giorgia Meloni cieszą się sympatią Donalda Trumpa. Może dziwić, że Stramer, w końcu lewicowiec, dogaduje się z radykalnie prawicowym amerykańskim prezydentem. Ale cóż, ścieżki, którymi chadza towarzyska życzliwość Trumpa, bywają niezbadane.

Liczy się golf i „chemia” z Trumpem

No dobrze, powiedzą Państwo, ale co tam robi prezydent Finlandii? Czyż Finlandia jest mniej półperyferyjnym krajem niż Polska? To błędnie postawione pytanie. To, że europejscy pielgrzymi do Trumpa doprosili fińskiego prezydenta Alexandra Stubba nie wynika z pozycji jego kraju, ale jego osobistych cnót. Stubb, zapalony golfista, po niedawnej partyjce golfa z Trumpem zyskał w jego oczach. Amerykański prezydent lubi z nim rozmawiać i ma liczyć się z jego zdaniem. Obecność Stubba ma być więc elementem gry z ego Trumpa.

A co z Donaldem Tuskiem czy Karolem Nawrockim? Jeśli chodzi o premiera, wiadomo, że nie ma między nim a Trumpem chemii, a Trump – człowiek jednak małostkowy – czuje do niego osobistą urazę za krytykę, której się dopuścił.

Prezydent? PiS i Kancelaria Prezydenta chwalą się świetnymi relacjami z amerykańskim przywódcą. W końcu ostatnio Trump nalegał, żeby to Nawrocki a nie Tusk uczestniczył w naradzie z nim przed szczytem na Alasce. Owszem, ale na razie wygląda na to, że Trumpa traktuje Nawrockiego przede wszystkim jako dowód, że trumpizm jest towarem eksportowym i daje się go implementować w innych krajach. Nie grali razem w golfa, nie mieli okazji się bliżej poznać (kilkuminutowe spotkanie z kampanii prezydenckiej się nie liczy), więc Nawrocki nie miał jak wkraść się w łaski Trumpa jak Stubb czy Stramer. W waszyngtońskim spotkaniu nikt go więc nie potrzebuje, a Trump nie nalegał. Kto wie, może te relacje się zmienią i prezydent skradnie serce lokatora Białego Domu jak fiński prezydent, ale na dziś Nawrocki jak państwo, którego jest głową, czeka w korytarzu, kiedy „dorośli” rozmawiają. Może i smutne, ale prawdziwe.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki