Nie przypominam tych słów, by porównywać Marszałka ze zmarłym tragicznie Lechem Kaczyńskim, bo byłoby to niepoważne. Z całym szacunkiem dla świętej pamięci prezydenta, jego wielkość nie dorównuje wielkości Józefa Piłsudskiego. Nawet wtedy, kiedy spoczął obok Marszałka na Wawelu.
Choć okoliczności śmierci Józefa Piłsudskiego i Lecha Kaczyńskiego były zupełnie inne, to 65 lat temu politycy toczyli debatę podobną do tej, którą można usłyszeć i dzisiaj. Najbliżsi współpracownicy Marszałka podnosili wówczas kwestię jego rzekomego testamentu politycznego. I na tej podstawie domagali się, by Ignacy Mościcki zrezygnował z funkcji prezydenta RP na rzecz najbliższego współpracownika Piłsudskiego i jednocześnie jego przyjaciela - Walerego Sławka.
Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego domagali się od Bronisława Komorowskiego, by wypełnił wolę zmarłego prezydenta i nowelizację ustawy o IPN skierował do Trybunału Konstytucyjnego. Ani dzisiaj, ani 65 lat temu rządzący nie ugięli się pod naciskiem testamentów politycznych. I nie można mieć do nich o to pretensji. Bo bez względu na to, jak zabrzmi to brutalnie, to politykę robią żywi, a nie umarli.