"Super Express": - Przyszedł kiedyś do pana jakiś polityk i prosił, żeby pan podpowiedział, jak powinien mówić, albo czego mówić nie powinien?
Prof. Jan Miodek: - Politycy raczej nie. Ale wie pan, z czym statystyczny Polak zaczyna do mnie przychodzić? Z jakimś przepisem, testamentem czy rozstrzygnięciem sądowym. Prosi mnie o interpretację. A ja to czytam i nic nie rozumiem!
- Może taka jest intencja - żeby było zagmatwane?
- Nie wchodzę w to. Nie ukrywam jednak, że to obecnie moja zawodowa trudność. Widzę zawód na twarzach tych ludzi, ale naprawdę nie mogę wydać werdyktu, jeśli nie rozumiem, o co tam chodzi. A teraz coś jeszcze bardziej przykrego - ta potocyzacja języka...
- Tabloidyzacja?
- Może i tak. Oto dziennikarz powie o kimś, że to świnia, która dorwała się do koryta. A potem twierdzi, że to nie jest zwrot piętnujący kogoś. On jest taki neutralny stylistycznie.
- Przecież pan sam używa mocnych sformułowań. Zdarza się panu.
- Na pewno nie w publicznej wypowiedzi. Od samego początku swojej pracy zawodowej, która trwa już czterdzieści sześć lat, wyznaję starą łacińską zasadę "nomina sunt odiosa" (nazwiska są niepożądane - przyp. red) - jeśli ktoś wymyśli piękny neologizm, to ja z imienia temu komuś gratuluję. Natomiast, żebym kogoś z imienia i nazwiska piętnował - sportowca, sprawozdawcę, dziennikarza czy polityka - nie zdarzyło mi się ani razu.
- Trochę szkoda.
- Do końca życia nie będę operował w takich wypadkach nazwiskami. Sam jestem człowiekiem, któremu też zdarzyły się rozmaite wpadki
- i stylistyczne, i gramatyczne.
- To nie piętnujmy, ale powiedzmy o języku polskich polityków pozytywnie. Co dobrego jest w ich języku?
- Myślę, że politycy pod względem językowym to nie jest grupa ani lepsza, ani gorsza niż inne.
- A nie powinna być trochę lepsza?
- Oni powinni być wzorcowi. Już tak długo żyję, że pamiętam tuż powojenne wywiady ze sportowcami. Oni nie mogli złożyć jednego zdania. To się poprawiło i w zasadzie dotyczy wszystkich grup społecznych. Politycy to też ludzie językowo bardzo sprawni.
- Jeden jest bardzo sprawny. Nie podamy nazwiska, żeby nie piętnować, ale ludzie i tak się domyślą, o kogo chodzi. Cytuję: "Za trzy sekundy wstanę i ci naj...bię. Idź do domu, bo się napier...liłem i mówię ci to szczerze. Za trzy sekundy wstanę i ci naj...bię. Spier...laj!".
- I cóż ja mogę na to powiedzieć...
- Albo drugi polityk: "Płonie pedalska tęcza na pl. Zbawiciela".
- Powiedział ktoś tak?
- Owszem.
- To nawet nie wiedziałem. To bardzo mocne wypowiedzi.
- Albo: "Ta łajza Adamek". Taki też jest język polskiej polityki. Istnieje jeszcze język parlamentarny?
- Istnieje obiegowy pogląd, że język nieparlamentarny to język zawierający sporo wulgaryzmów. Natomiast dosłownie język parlamentarny nie istnieje. Tak samo jak - co powtarzał prof. Pisarek - nie istnieje np. język prasowy albo język radiowy. Natomiast istnieje język w prasie i język w radiu. Jest to taka mozaika gatunków wypowiedzi, że nie można tego uważać za jeden język. Tak samo należy powiedzieć o języku w parlamencie. Bo ilu parlamentarzystów, tyle idiolektów - czyli języków osobniczych. Natomiast całkowicie się z panem zgadzam, że w odniesieniu do tej grupy społecznej można by zgłaszać taki imperatyw socjopsycholingwistyczny: wy powinniście być elitą, reprezentantami normy wzorcowej!
- Kiedyś pan powiedział: "Jak w czasach mojej młodości człowiekowi się wyrwało w obecności dziewczyny słowo ťk..rwaŤ, to trzeba było ją pół roku przepraszać. Dzisiaj każdy nauczyciel powie, że dziewczyny są gorsze od chłopców. Ja to zresztą widzę. Mój ojciec nigdy w mojej obecności nie zaklął. Natomiast dziś dwudziesto-, trzydziestoletni rodzice mówią do swoich pięcioletnich dzieci: wypierd j, bo ci przyj ę, k..rwa. I to nie są środowiska menelskie. To są wypielęgnowane twarze, piękne stroje. Tak się teraz dzieje".
- W zeszłym tygodniu we Wrocławiu była tak piękna pogoda, że ludzie chodzili w samych koszulach. Poszedłem na swoje ulubione nadodrzańskie wały i po raz kolejny przeżyłem taką scenę. Dwie pary małżeńskie, u ich stóp małe dzieci - i padały takie słowa. Z wyczuciem stylistycznym współczesnego Polaka - ze zrozumieniem przez niego, co wypada, a co nie wypada - jest coraz gorzej. Jestem już ćwierć wieku dyrektorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Przez ćwierć wieku mam za drzwiami sekretariat. I kiedy słyszę: "dobra, dzięki", to też się przeciwko temu buntuję. Bo tak można powiedzieć do mamy, taty czy brata, ale nie do obcej kobiety! Do obcej kobiety należy się zwrócić: "dobrze, dziękuję". Chodzi mi o takie drobiazgi.
- Pan pochodzi z Wrocławia. Czy we Wrocławiu mówi się najlepiej w języku polskim?
- W ogóle na obszarze przyłączonym do Polski w 1945 r. mówi się najlepiej.
- Dlaczego?
- Bo przyjechali tam ludzie zewsząd i wszyscy oni przywieźli jakieś swoje regionalne cechy językowe, np. lwowskie czy wileńskie. To się starło i z tego tygla bardzo szybko narodziła się ponadregionalna standardowa odmiana języka. I jej rzeczywiście jest najbliżej do owej normy wzorcowej, która obowiązuje w prasie, radiu, telewizji, urzędzie, kościele, w szkole.
- A w Warszawie?
- Podczas przedostatniego pobytu w stolicy usłyszałem na dworcu zapowiedź, że przyjedzie pociąg do "Lublyna". A przyjechałem z Gdańska, gdzie usłyszałem, że nadjedzie pociąg z jakiego "kerunku". A w Katowicach nawet inteligentowi Ślązakowi trudno jest się wyzbyć wymowy: "przijechał", "prziszedł", "grziby".
- Co by pan poradził politykom startującym do europarlamentu, aby nie razili nas swoim językiem?
- Inteligentowi wypada zachowywać prawidłowe akcentowanie takich słów, jak: matematyka, fizyka, logika, cybernetyka, gramatyka. Błagam też o nie używanie "mi" na początku zdania. Pierwszy wyraz w zdaniu jest zawsze pod akcentem, więc należy używać "mnie": mnie się należy, mnie się wydaje, mnie Jurek powiedział. Za Bogdanem Tomaszewskim, z którym jestem w wielkiej zażyłości, rwę sobie włosy z głowy przez to, że już się w polskim języku sportowym nie wygrywa, nie pokonuje kogoś, nie zwycięża, lecz wszyscy wszystkich ogrywają. A przecież ograć to nie jest to samo co wygrać. Ograć bowiem zawiera pewien element nieuczciwości. Może też czasem warto przytaknąć za pomocą "no tak!", "tak jest!", "pewnie, że tak!", nawet wolę "OK" od nieznośnego "dokładnie". To Mickiewicz umarł w roku 1855? Dokładnie. To Jurek się żeni? Dokładnie To spotykamy się jutro o czwartej? Dokładnie. Przecież to jest kalka angielskiego "exactly".