Polska Winkelriedem narodów. Znowu
Ludy! Winkelried ożył!
Polska Winkelriedem narodów!
Poświęci się, choć padnie jak dawniej! jak nieraz!
Te słowa wygłasza Kordian w dramacie Juliusza Słowackiego, stojąc „na najwyższej igle” Mont Blanc. Porywy romantycznych namiętności swojego bohatera, który miał zabić cara w zamachu, ale nie zdołał, wymyślał 24-letni Słowacki nocami w bezpiecznym schronieniu w Genewie. To dość niezmienna prawidłowość: najłatwiej wzywa się do romantycznych czynów i poświęceń, gdy samemu raczej nie odczuje się ich skutków. Mateusz Morawiecki czy Jarosław Kaczyński czerpią z tej tradycji pełnymi garściami.
Wspomniany Winkelried to legendarny (raczej zmyślony) szwajcarski rycerz, który podczas bitwy Szwajcarów z Habsburgami pod Sempach w 1386 r. miał skierować na swoją pierś uderzenie pik kilku wrogów z pierwszego szeregu, powodując wyłom w formacji, przez który przedarli się inni Szwajcarzy, ostatecznie wygrywając starcie. Winkelried oczywiście zginął.
Winkelriedyzm jest polskim przekleństwem. Polska i Polacy dawali chwalebny, krwawy przykład przy tylu okazjach – i w 1863, i w 1944, i wiele jeszcze razy – i zawsze pałaliśmy złudną nadzieją, że nasz heroizm zostanie doceniony, wstrząśnie sumieniem świata i da nam jakąś korzyść.
Pragmatyczny świat miał niestety nasze porywy niemal zawsze gdzieś, choć, owszem, chętnie z nich korzystał dla osiągnięcia swoich celów. Można by sobie zadać pytanie, ile razy można się uczyć na własnych błędach. Otóż – jeśli jest się Polakiem, to i tysiąc razy, bez skutku.
Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
Tak pisał Jan Kochanowski we Wtórej Księdze swoich „Pieśni”. A pisał to pod koniec XVI w., zatem, jak widać, pewne rzeczy są niezmienne.
Dzisiaj polski winkelriedyzm przybiera postać gospodarczego samobójstwa. Oto miłościwie nam panujący postanowili dać całej Europie przykład i zrezygnować jako pierwsi z rosyjskich surowców. Powiadają, że tym przykładem chwalebnego czynu pociągniemy za sobą innych. Będzie drogo? Będzie! I to jak. Ale za to moralnie słusznie!
Otóż będzie jak zwykle. W Berlinie, Paryżu, Budapeszcie i Rzymie popatrzą, pokiwają głowami, powiedzą sobie: „No tak, Polacy jak zwykle” – i będą robić swoje, czyli odejdą od rosyjskich surowców dopiero mając tanie alternatywy. Albo wcale.
A my zostaniemy z naszą moralnością i pustymi portfelami. My – zwykli Polacy. Bo przecież nie panowie Morawiecki, Kaczyński czy Sasin.