I reakcja europejskich rządów, i Polaków pokazuje, w jakim stanie ducha znajduje się świat w drugim roku pandemii koronawirusa. Kilka przypadków zakrzepicy u osób zaszczepionych AstraZeneką wystarczyło, by duża grupa państw UE przestała jej używać. Politycy niby chcą dmuchać na zimne i nie narażać się na oskarżenia, że nie biorą pod uwagę bezpieczeństwa swoich obywateli. Obywatele zaś widząc, że poważne rządy poważnych państw wstrzymało szczepienia AstraZeneką, zachowują się w jakimś sensie racjonalnie: skoro są wątpliwości, nie ma co kusić losu.
Nie mam kompletnie pretensji do zwykłych ludzi. Po roku napięć, braku stabilizacji, życia w stanie ciągłego zagrożenia mają prawo mieć problemy z trzeźwą oceną rzeczywistości i ulegać zbiorowym panikom. Mam za to pretensje do liderów unijnych państw, że tę panikę sieją.
Nie ma bowiem absolutnie żadnych dowodów naukowych, że nieliczne przypadki zakrzepicy są wywołane przez szczepionkę AstraZeneki. Z danych z Wielkiej Brytanii, gdzie zaszczepiono już 24 miliony osób (nieco ponad 1/3 populacji) i stosuje się głównie AstraZenekę, nie zarejestrowano zwiększonego ryzyka wystąpienia zakrzepicy. Zarejestrowano za to, że tylko w ciągu ostatniego tygodnia zarejestrowano o 8 proc. mniej zakażeń, a liczba zgonów zmniejszyła się o imponujące 50 proc. AstraZeneca jest więc bezpieczna i skuteczna. Nie warto rezygnować ze szczepienia nią, bo – według badań naukowców – w najlepszym przypadku chroni przez zakażeniem, w najgorszym przed ciężkim przebiegiem choroby, hospitalizacją i zgonem.