Ewa Wanat przez lata swojej pracy w radiu TOK FM, „Gazecie Wyborczej” i TVP zdobyła wielu sympatyków, zwłaszcza wśród mieszkańców Poznania, bowiem często udzielała się w lokalnych mediach. W 2015 roku przeniosła się do Berlina.
Tam też usłyszała druzgoczącą diagnozę – nowotwór trzustki. Ewa Wanat walczyła z chorobą do ostatnich chwil i zamierzała do samego końca korzystać z życia na tyle, na ile mogła. Po nieco ponad pół roku przegrała z chorobą. Zmarła w Niemczech w połowie grudnia zeszłego roku i została skremowana.
Po komplikacjach związanych z biurokracją w końcu udało się przewieźć prochy dziennikarki do Polski, a 29 stycznia odbyła się ceremonia pożegnalna w Poznaniu. Urna z prochami była ozdobiona różowymi i fioletowymi wstążkami. Do kaplicy wniosła ją siostra zmarłej, a barwy miały symbolizować to, jaka Ewa Wanat była za życia czyli jak kolorowy ptak.
- Ewa nas tu wszystkich zaprosiła. Chcemy się z nią pożegnać. Na testamencie, który nagrała siostra Ewy, mówi, dziękuję. My dziś też chcemy Ewie podziękować. Ostatnie słowa tego testamentu, to po prostu: do zobaczenia – mówił ksiądz.
Siostra Ewy Wanat, Joanna, odczytała fragmenty pamiętnika zmarłej. Zapiski znalazła już po jej śmierci. Wybrała nie przypadkowy wpis – przeczytany fragment powstał 13 grudnia 1981 roku, dokładnie 43 lata przed jej zgonem.
- Świat jest piękny i warto żyć dla płatka śniegu, który topnieje na nosie, dla jednego uśmiechu i łzy, warto żyć, choćby dla jednego kocham cię – zapisała wówczas.
Na grobie dziennikarki nie będzie nagrobka, a specjalny kamień z jej nazwiskiem, pod którym bliscy będą mogli składać kwiaty i zapalić znicze, a urna została stworzona z biodegradowalnego materiału.