Oznacza to w uproszczeniu, że gdyby bardzo dobrze zarabiający urzędnicy NFZ nie dostali przez rok podwyżek, to chorzy mieliby leki. A tak urzędnicy zarabiający średnio prawie 5 tys. zł, czyli grubo, grubo ponad średnią krajową, żądają i dostaną podwyżki.
Chciałbym zobaczyć prezesa funduszu (płacimy mu my wszyscy prawie 17 tys. zł co miesiąc), który tłumaczy pacjentowi, że nie dostanie leku, bo urzędnicy muszą spędzać wakacje w ciepłych krajach, a zimą na narty lubią jeździć w Alpy, co jak wiadomo łączy się z kosztami. Chciałbym zobaczyć tego samego prezesa w nocy na dyżurze w warszawskim szpitalu, który tłumaczy wymagającym natychmiastowej interwencji pacjentom, że żaden lekarz interweniował nie będzie, bo w stolicy w nocy (co opisywał "Super Express") w szpitalach nie ma lekarzy, a jeśli występują, to zdecydowanie są w zaniku, bo NFZ nie ma dla nich pieniędzy. Gdyby Pan Prezes (17 tys. zł) zdecydował się wytłumaczyć to pacjentom, zapewniam obsługę prasową.