Ostatnie tygodnie to senny koszmar Nowogrodzkiej. Czego by się PiS nie tknął, czego by nie zrobił i nie powiedział, staje się chłopcem do bicia dla kolejnych grup społecznych. Równia pochyła zaczęła się w bardzo konkretnym momencie – od przepychania wbrew wszystkim i wszystkiemu tzw. „piątki dla zwierząt”. Miał to być początek długiego marszu po nowy elektorat, wejście na pole lewicy i liberałów, by zabrać im młodych wyborców, dla których ekologia i prawa zwierząt są istotne. Skończyło się wściekłością rolników, podburzanych przez lobby tych, w których ustawa Kaczyńskiego uderzała, i mniej lub bardziej barwnymi protestami.
Potem przyszło jesienne tsunami koronawirusa, które obnażyło pychę, ignorancję i brak jakiejkolwiek strategii walki z pandemią. Gołym okiem zobaczyliśmy, że PiS przespał czas, kiedy można było jakoś się jej przeciwstawić. Zaczęły się nerwowe, chaotyczne, nietrafione lub spóźnione decyzje, które zamiast zmniejszać liczbę zachorowań, zwiększyły wściekłość tych, w których interesy uderzono: od branży fitness, przez branżę gastronomiczną po przycmentarnych handlarzy zniczami i kwiatami.
Sektor usług drży, kto będzie następny i czy przetrwa kolejne decyzje władz. To budzi zrozumiały gniew i niepokój oraz sprzeciw wobec władzy. A przecież i sytuacja epidemiczna wraz z zapadającą się służba zdrowia nie przysparza PiS sympatii.
Mamy do tego gigantyczne demonstracje przeciwko zakazowi aborcji, które aktywizują politycznie kolejnych Polaków, zmuszając władzę do kolejnych błędów, głupich wypowiedzi i w efekcie zaciskania się pętli wokół PiS.
Niezadowolenie już odbija się na poparciu dla PiS, które spada na łeb na szyję i na razie nie widać, by coś miało ten trend odwrócić, bo w najbliższych miesiącach sytuacja w kraju raczej poprawiać się nie będzie, więc niezadowolonych może tylko przybywać. Jedynym pocieszeniem dla PiS jest to, że odchodzący od niego wyborcy zasilają nie elektorat innych ugrupowań, ale coraz liczniejszą partię niezdecydowanych. Politycznymi sierotami jednak nie będą zawsze.