"Super Express": - Według ustaleń "Newsweeka" zaraz po katastrofie smoleńskiej w trakcie rozmowy z niezidentyfikowaną osobą spytał pan, czy będzie podsłuchiwany. Na co padła odpowiedź: "Niebezpieczna sytuacja i trzeba podsłuchiwać". Odparł pan: "Trzeba, trzeba. Ja wiem, że nad wszystkim trzeba mieć kontrolę. Nie może się wymknąć. Rację musimy mieć my". Może pan rozjaśnić kontekst tej rozmowy?
Płk Edmund Klich: - Nie mam pojęcia o tym, co ta gazeta wyciągnęła. Ktoś - i nie wiem kto - zadzwonił do mnie wtedy. Ponieważ czułem, że jestem ciągle podsłuchiwany, to mówiłem właśnie w taki sposób, w formie żartu do tej osoby, która mnie podsłuchiwała. Nie pamiętam kontekstu rozmowy. Przecież to było prawie dwa lata temu! Wróciłem właśnie ze Smoleńska i byłem w dużym stresie.
- O czym mogła być ta rozmowa? Sprawa jest poważna - podejrzewają pana nawet o współpracę z obcym wywiadem.
- Bardzo proszę, niech się mną zajmie prokuratura i jak będzie trzeba, niech mnie zamkną na jakiś czas. Wtedy odpocznę od tego wszystkiego... Tylko że za każdy dzień odsiadki będę żądał odszkodowania. Bo nie mam sobie nic do zarzucenia. W tej sprawie nie ma żadnego drugiego dna.
- Akurat ze strony prokuratury nic panu nie grozi. Odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie.
- I dobrze. To tylko dziennikarze szukają sensacji. Z reguły przekręcają moje słowa i całość materiału działa przeciwko mnie. Większość mediów manipuluje umysłami ludzi i robi wojnę polsko-polską. Opluwa mnie dziennikarz, pan Stankiewicz z "Newsweeka", ale ja nie będą się mu z niczego tłumaczył. Jestem ekspertem i jeśli będę dyskutował, to np. z panem Hypkim lub innymi ekspertami lotniczymi. Natomiast jak ktoś mnie oskarża o zdradę, to mógłbym z tym pójść do sądu. I wygrałbym.
- Dlaczego pan nie pójdzie? Tam wszystko zostałoby wyjaśnione i nikt nie mógłby szargać pana dobrego imienia.
- Nie chcę się włóczyć po sądach, bo do tego trzeba mieć duże pieniądze. Ja ich nie mam. Zresztą musiałbym wszystkich pozywać. O moje dobre imię się nie martwię. Mam je zapewnione wśród znajomych i normalnych obywateli. Oni widzą, jaka jest na mnie nagonka i gratulują mi mojej postawy. Kilkanaście tysięcy głosów, jakie zdobyłem jako niezależny kandydat do Senatu, to bardzo dużo.
- Jak dziennikarze mogli zdobyć te nagrania?
- Nie wiem. Mam wrogów w komisji, więc może oni skontaktowali się z dziennikarzami.
- Dziennikarze uważają, że powinien pan złożyć publiczne wyjaśnienia w sprawie tego nagrania.
- Niech oni mnie pocałują w tyłek. Poszedłem do programu "Piaskiem po oczach" tylko po to, by położyć kres tej idiotycznej teorii Macierewicza i pseudonaukowców. Wszyscy nabrali wody w usta, więc wziąłem to na siebie. I co? W niedzielnym programie TVN24 nieźle sobie na mnie poużywali, mówiąc, że jestem chory psychicznie itd.
- Jak pan nie złoży wyjaśnień, mogą pana odwołać z funkcji szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
- Jak mnie wyrzucą, to będę prywatnym emerytem. Napiszę książkę i tam będzie cała prawda.
Płk Edmund Klich
Były akredytowany przy MAK