Jest rzeczą oczywistą, że ewentualne weto postawione przez rząd PiS nie będzie – bo nie być może – przyczyną wyjścia Polski z UE. Nie jest też to coś, co może wydarzyć się w najbliższych miesiącach, a nawet latach. Zniechęcenie euroentuzjastycznych Polaków do Unii Europejskiej wymaga jednak czegoś więcej niż nieudolnego rządu.
To, co jednak może niepokoić, to retoryka, która towarzyszy dyskusji o mechanizmie „pieniądze za praworządność”. Ton jej nadają najbardziej radykalni członkowie obozu rządowego, którzy krzyczą o zdominowanej przez lewactwo Unii, Niemczech, które chcą zwasalizować sobie Polskę, utracie niepodległości, dyktacie unijnych urzędników czy wręcz delegalizacji chrześcijaństwa, a nawet przymusowej homoseksualizacji Polaków. A wszystko to, jeśli zgodzimy się przestrzegać zasad praworządności.
Retoryka ta, choć kłamliwa i wpisująca się w kremlowskie fantazje o Unii Europejskiej, jest niezwykle emocjonalna, a więc przemawia do zbiorowej wyobraźni. Gorzej, że wygłaszana przez jedną z koterii, bijącej się o władzę na prawicy, wymusza na bardziej umiarkowanej części obozu rządowego przesunięcie się na pozycje eurosceptyczne, by nie dać się obejść przez radykałów. To siłą rzeczy będzie normalizować i w PiS, i jego elektoracie antyunijne hasła i z czasem może stać się żyzną glebą dla fantazji o wychodzeniu z opresyjnej, zdaniem prawicy, Unii.
Na to wyzwanie nie są przygotowanie środowiska euroentuzjastów. Od 16 lat obecności Polski w UE nie potrafiły stworzyć porywającej opowieści o zjednoczonej Europie i miejscu w niej naszego kraju. I cały sens polskiego członkowstwa we Wspólnocie, i całą jego obronę przed eurosceptykami sprowadzają do pieniędzy płynących ze UE. To nie wystarczy w starciu z opowieścią o złej UE prawicowej ekstremy. Tym bardziej, że wchodzi w dorosłość pokolenie, które nie pamięta już Polski sprzed akcesji i dobrodziejstwa związane z Unią oraz heroizm naszej drogi do niej nie są już dla niego taką oczywistością. UE trzeba opowiedzieć na nowo i to jak najszybciej, zanim będzie za późno.