"Super Express": - W rocznicę podpisania porozumień sierpniowych wypada zapytać, gdzie w tamtym dniu w 1980 roku był obecny szef Solidarności?
Piotr Duda: - Miałem wówczas 18 lat i dopiero czekałem na rozpoczęcie pracy zawodowej. Tamte dni kojarzą mi się jednak głównie z otrzymaniem przez rodziców długo wyczekiwanego mieszkania w bloku. Przeprowadzaliśmy się z jednego pokoju do czegoś większego w innym mieście. Ale w tle nie dało się nie śledzić wydarzeń na Wybrzeżu. Tego, co podawały media.
- Ówczesne media rozmów władz PRL ze strajkującymi robotnikami tak ochoczo to nie przekazywały...
- Oczywiście pokazywały to, co chciały. Samo to, że cokolwiek pokazano, było jednak znaczące. Wszyscy czuli zupełnie inny klimat niż przed Sierpniem. Dla młodego człowieka to był przełom. Mając świadomość tego, jak władze PRL poradziły sobie z protestami jeszcze cztery lata wcześniej w Radomiu czy Ursusie, umiejętność skrzyknięcia się robotników i wymuszenia zmian była szokiem. I to jakich zmian! Nie tylko płace, ale powstanie niezależnych związków zawodowych czy godne warunki pracy. Większości wydawało się jednak nierealne, żeby traktować to jako pierwszą wyrwę, która doprowadzi do upadku systemu komunistycznego.
- Dla tak młodych ludzi działacze opozycji i Solidarności byli często idolami. Pamięta pan, kto był taką postacią dla pana?
- Nie odbiegałem zapewne od średniej i Sierpień kojarzył mi się z Lechem Wałęsą, Andrzejem Gwiazdą i Anną Walentynowicz. Ludziom imponowali jednak zwłaszcza ci, których widzieli na co dzień. Jak działacze tworzący Solidarność i prowadzący strajk w moim zakładzie. Pamiętam, jak pojawiali się na naszym wydziale, trzymając puste deklaracje członkowskie. Ludzie rzucali się po nie, niemal je rozszarpując. Marzyłaby się teraz taka sytuacja...
- Dziś widzimy kolejne teksty sugerujące, że "Solidarność pęka na pół". Podobno związek wciąż rozdziera konflikt o sprawy sprzed 31 lat i podziały na tych, którzy lubią bądź nie przepadają za PiS?
- To gruba przesada. Z jednej strony bagaż historii można postrzegać jak obciążenie, ale z drugiej nie ma na świecie innego związku o tak wspaniałej historii jak nasza. Solidarność to 700 tys. ludzi i każdy ma prawo do swoich poglądów politycznych. Gdyby się wszyscy ze wszystkimi zgadzali, to czuć to by było dawnymi czasami, które oby nigdy nie wróciły. My mamy się zgadzać ze sobą w sprawach związkowych. Co do sporów sprzed 30 lat... Sprzeczają się legendy Solidarności, historycy, a co dopiero zwykli członkowie? Nikogo z tych wszystkich ludzi nie będę potępiał.
- Rozmawiałem z panem w dniu wyboru na szefa Solidarności. Mówił pan, że rząd Tuska nie jest z pana bajki, ale będzie pan z nim rozmawiał. Dziś część działaczy narzeka, że to rząd za bardzo z pana bajki...
- No nie, to jakaś bzdura. Wszystkich krytyków wzywam do postawienia mi takiego zarzutu prosto w oczy, a nie szeptania po kątach. Niech mi pan pokaże drugiego przywódcę związkowego, który w ciągu pierwszych dziesięciu miesięcy rządów zorganizował tak wiele dużych akcji i podjął tyle działań, w których wchodził z rządem w spór? Krytycy zapominają, że Solidarność nie wybiera sobie rządu do dialogu i negocjacji, ale wybiera go społeczeństwo. Nie możemy być śmieszni i obrażać się na rzeczywistość.
- Brak imiennego zaproszenia na rocznicowe uroczystości dla Jarosława Kaczyńskiego to tylko kwestia proceduralna?
- Oczywiście, że tak. Nie ma tu żadnego drugiego dna. Jaki miałbym w tym interes, żeby nie zapraszać prezesa PiS? Wysłaliśmy ogólne zaproszenia na kluby. Od premiera Tuska dostaliśmy zresztą odpowiedź, że nie pojawi się ze względu na obowiązki.
- Niektórzy narzekają z odsłoniętą przyłbicą. Wiceszef stoczniowej Solidarności Karol Guzikiewicz stwierdził, że "Piotr, niby taki ostry facet, w komandosach służył, a okazał się miękki".
- To polecałbym mu użyć zamiast "miękki" słowa "rozsądny". Tym, którzy nie byli komandosami, chcę zwrócić uwagę, że nie polega to na użyciu siły, ale przede wszystkim analizie sytuacji i wszystkich alternatywnych rozwiązań. Siła pozostaje wtedy, gdy nie ma wyboru. Jako szef regionu zawsze podejmowałem decyzje odpowiedzialnie, a nie brawurowo. Potrafię trzepnąć ręką w stół, ale najważniejsze są negocjacje. Co pracownicy będą mieli z tego, że głośno pokrzyczę?
- Przejmując związek miał pan nadzieję, że pańskie działania przekonają do Solidarności Lecha Wałęsę i skończy się konflikt związku z pierwszym szefem. Chyba nie bardzo się udało? Były prezydent ostatnio znów wrócił do refrenu o konieczności zwinięcia sztandarów i zmiany nazwy...
- Cóż, myślałem, że mamy te rzeczy już za sobą... W kwestii zwinięcia sztandarów nie będzie między mną a panem prezydentem dyskusji. Solidarność to nie tylko kilka nazwisk przywódców, to także ludzie. To dawni przywódcy zdecydowali się opuścić związek i pójść do polityki, a nie związek opuścił ich. Nie czynię z tego zarzutu, gdyż taka była rzeczywistość i wykonywali wiele odpowiedzialnych ról w państwie. I nie jest tak, że Solidarność zdradziła swoje idee. Solidarność pilnuje, by także ci politycy, którzy się z niej wywodzą, pozostali wierni temu, co mówili przed laty.