Dla strony niemieckiej sprawa była jasna – wystarczyło spojrzeć na mapę. W niemieckich rękach znajdowało się jeszcze siedem europejskich stolic: Praga, Budapeszt, Belgrad, Ateny, Paryż, Oslo, Kopenhaga. Rzym dopiero co został wyzwolony przez Brytyjczyków, w Warszawie wybuchło powstanie.
Gdyby – wczujmy się w myślenie niemieckiego wojska i niemieckiej dyplomacji lub, krótko mówiąc, w myślenie zbrodniarzy – organizacja zbrojna, której większość członków nie posiada żadnej broni (czyli Armia Krajowa) wypchnęła ich (Niemców) z miasta, to jaki by to dało sygnał mieszkańcom Pragi, Budapesztu, Belgradu, Aten, Paryża, Oslo i szeregu innych miast? Dałoby to sygnał jednoznaczny: jak się chce, to można!
Dlatego Hitler z Himlerem postanowili przekazać swój sygnał: tak się nie da, spójrzcie jak to się skończy!
Chyba logiczne z punktu widzenia ich przekonań i aspiracji.
To tyle jeśli chodzi o geopolitykę, bo jeszcze mamy uwarunkowania lokalne – przecież w Generalnym Gubernatorstwie panowała zasada, że za każdego zabitego Niemca zabitych będzie stu Polaków. W toku Powstania Warszawskiego Niemcy tę zasadę zrealizowali z nawiązką. Ten „mecz” zakończył się bowiem wynikiem 120 do 1. O stratach materialnych nie wspomnę. A że „spotkanie” toczyło się na naszym „boisku” to w tej kategorii (strat materialnych) tylko my traciliśmy „bramki” – tak oto Warszawa przestała istnieć jako miasto. Ponieważ Powstanie Warszawskie zakończyło się klęską nie tylko militarną, ale też polityczną, więc odbudową czy też budową kopii stolicy zajął się ten trzeci, co gdy dwóch się bije korzysta – komuna.
Do rozprawy ze zbuntowaną Warszawą Niemcy przydzielili nieco samolotów i czołgów oraz ogromną ilość wyciągniętych z więzień w Rzeszy i ubranych w niemieckie mundury pospolitych morderców (bo zabijanie to dla nich błahostka), kłusowników (bo potrafią obchodzić się z bronią), pedofili (bo moralność mają rozmytą a dzieci w mieście jest mnóstwo) oraz renegatów z Armii Czerwonej, którzy wiedzieli, że jeżeli wpadną w ręce swoich niedawnych towarzyszy broni to w najlepszym razie umrą szybko a w najgorszym będą umierać długo i w męczarniach – więc mieli swój ostatni bal w życiu.
Ludzie tego autoramentu weszli do Warszawy od zachodu – piątego dnia Powstania Warszawskiego przystąpili do wytężonej pracy – i zaczęli ściągać biało-czerwone flagi wlewając się na wolne terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. W ten sposób rzucona przez Armię Krajową rękawica została podjęta. Zachodnie dzielnice miasta noszą nazwy Wola i Ochota . Niemcy – wypełniając rozkaz Hitlera, aby zabijać każdego schwytanego Polaka bez względu na wiek i płeć – urządzili ich rzeź.
Stosowali różne metody: np. podpalali domy a do uciekających mieszkańców strzelali z karabinów maszynowych; stłaczali ludzi na podwórzach lub w piwnicach i obrzucali granatami. Po egzekucjach układali stosy trupów o długości ok. 30 metrów i wysokości ok. 2 metrów a następnie je podpalali. Liczba ofiar tego bestialstwa sięgnęła na Woli ponad 65 tys. osób.
Na Ochocie po szybkim wyparciu sił powstańczych Niemcy i ich sługusi z rosyjskiej RONA wymordowali ok. 10 tys. mieszkańców. Opustoszałe domy przed podpaleniem grabili. Nakradzione dobra wywozili do Rzeszy pociągami i konwojami ciężarówek. O skali rabunku dokonanego przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego i po jego upadku niech świadczy fakt, że dla wywiezienia samych tylko fortepianów użyli ponad 50 wagonów!
To właśnie takie tałatajstwo rozpełzło się po Warszawie i strzelało do takich ludzi, jak Krzysztof Kamil Baczyński…
Słynny powstańczy plakat głosi: „Każdy pocisk, jeden Niemiec” . Niezbyt wielu tych niemieckich kłusowników i pedofili zabito… Ale i oni w obliczu swojego sukcesu mieli podobny problem – musieli oszczędzać amunicję. Mieli bowiem więcej osób przeznaczonych do rozstrzelania niż naboi. Dlatego w prawosławnym sierocińcu na Woli zabili około stu dzieci przy użyciu kolb. Nie wiem czy wystarczyło sto uderzeń czy też może na każde dziecko potrzeba było po dwa, trzy czy więcej zamachnięć. Można by o to spytać tych wiarusów, którzy jeszcze żyją. Otóż bodajże pracownicy Muzeum Powstania Warszawskiego ustalili dane kontaktowe do kilu z nich i z kilkoma przez chwilę rozmawiali przez telefon – wysłuchując bluzgów na temat swój i naszego narodu. Cóż, nie wypada niepokoić starszych panów. Może dopiero szatan w piekle rozpie… czętuje im głowy kolbą. A na razie istny kabaret starszych panów.
No ale mamy lato 1944 r. Na Woli i Ochocie dochodzi do najprawdopodobniej największej egzekucji w dziejach II Wojny Światowej lub może w ogóle w dziejach ludzkości. Bijącej w tym haniebnym dla człowieka konkursie Babi Jar… Sprawy całkowicie wymykają się spod polskiej kontroli i inicjatywa całkowicie przechodzi na stronę niemiecką. A że miasto jest duże i ludne – jest co gnieść, łamać, palić, burzyć, jest do kogo strzelać.
Najwyżsi dowódcy Armii Krajowej nie mogą już nic – załamanie nerwowe, picie wódki na smutno... Słabo uzbrojeni lub nieuzbrojeni akowcy giną na barykadach, cywile giną w piwnicach, bo strach jest pozostawać na piętrze, gdy niemieckie samoloty zrzucają bomby – te bomby dosięgają więc ich na dole, na wysokości fundamentów, pod zwałami gruzów, w których mają się udusić. Ale jak jakaś bomba nie wybuchnie to akowcy przerobią ją na granaty, żeby było czym rzucać z barykady… Taka walka.
Masowego stosowania praktyk z Woli i z Ochoty Niemcy zaprzestają. To że pokonają Warszawę całkowicie – i cegłę, i beton, i ludzi – nie ulega wątpliwości. Łatwiej jest rzucać na wabik zapewnienie o darowaniu życia po wyjściu z podniesionymi rękoma. W ten sposób , kamienica za kamienicą, przejmują spod jurysdykcji Londynu mieszkańców płonącej Warszawy i gnają ich na poniewierkę na łasce lub niełasce Berlina.
Przy minimalnych stratach własnych – rozłożonych na najgorszy element – i przy druzgocących stratach strony polskiej Niemcy doprowadzają Powstanie Warszawskie do końca. Dla nas – jedyne, niepowtarzalne, toczące się z udziałem kwiatu narodu. Dla nich – zwycięska bitwa w przegranej wojnie, rozegrana „na wyjeździe” drugim jeśli nie trzecim składem.
Stawką tego „spotkania” było to, że zwycięzca bierze wszystko. Zwycięzca stał akurat za Wisłą. Zdawałoby się, że po wojnie reguły tej gry zostały poddane osądowi. Nic z tego. Weźmy – zapominając o wciąż żyjących dziadkach szeregowcach – postać generała Heinza Reinefartha. Raportował z Woli, że jego podkomendni mają mniej naboi niż bandyckich podludzi do rozstrzelania. Otóż został on w siedem lat po swojej służbie w Warszawie wybrany burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt, która uchodzi za miejsce elitarnego wypoczynku. Włos mu z głowy nie spadł z powodu jakiegoś tam paragrafu – jeno się posiwiał z przyczyn naturalnych i z tych samych przyczyn pan generał zmarł. Zmarł pan burmistrz Syltu i – przepraszam – śmiercionośny pan burmistrz Woli…
69 lat temu trwał drugi dzień rzezi zachodnich dzielnic Warszawy. Co można, co można? Tylko tyle: Cześć Pamięci Pomordowanych!