"Super Express": - Co jest najważniejsze w akcji ratunkowej jak ta, którą podjęto w sobotę po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami?
Paweł Frątczak: - Czy to w pożarze, wypadku samochodowym, czy w katastrofie kolejowej najważniejsza jest reakcja świadków. Ktoś musi wziąć telefon i zadzwonić na numer ratunkowy, żeby poinformować odpowiednie służby o zdarzeniu.
- Jak wygląda rozpoczęcie akcji po otrzymaniu takiej informacji?
- Tuż po jej otrzymaniu zostaje przekazana do najbliższej jednostki straży pożarnej. W tym momencie uruchamiany jest również określony potencjał ratowniczy z powiatu, na którego terenie doszło do wypadku.
- W sobotę mieliśmy do czynienia ze zdarzeniem niecodziennym, które wymaga podjęcia dodatkowych środków.
- Tak, to było zdarzenie o charakterze masowym, które wymaga zaangażowania dodatkowych środków. W takich wypadkach ważna jest standardowa procedura wymiany informacji nie tylko między kolejnymi szczeblami danej służby, lecz także między wszystkimi służbami niezbędnymi do podjęcia akcji. Informacje trafiają przede wszystkim na szczebel wojewódzki i centralny, gdzie podejmuje się decyzję o wysłaniu większej liczby ludzi i sprzętu na miejsce tragedii.
- To wszystko dzieje się w jednym czasie?
- Tak, to procedura, która skraca czas dotarcia na miejsce, pozwala zaangażować odpowiednie środki i podjąć jak najszybszą akcję ratowniczą.
- Kto pierwszy wkracza do akcji: straż pożarna czy służby medyczne?
- Praktyka jest taka, że akcję podejmuje się niezwłocznie po przybyciu na miejsce tragedii. Dlatego nie czeka się na przybycie wszystkich służb - kto pierwszy zjawia się na miejscu, ten wchodzi do akcji. Jednak trzeba zaznaczyć, że całą akcję koordynuje straż pożarna i to ona jest odpowiedzialna za większość działań.
- Czemu akurat straż?
- To my posiadamy największą ilość sprzętu. Dzięki temu możemy dotrzeć do poszkodowanych, do których nie zawsze może dotrzeć lekarz. Strażacy mają za sobą przeszkolenie w zakresie wykwalifikowanej pierwszej pomocy przedmedycznej, mogą więc pomóc poszkodowanym od razu po odnalezieniu. Jako straż pożarna dostarczamy także kontenery logistyczne, w których trwa koordynacja działań, i namioty pneumatyczne, do których przenosi się uczestników zdarzenia po ewakuacji z miejsca katastrofy.
- Czemu akurat tam?
- W tych namiotach lekarze i ratownicy medyczni określają stan obrażeń poszkodowanych i w zależności od ich stopnia podejmują odpowiednie kroki.
- Czyli?
- Poszkodowanym przydziela się odpowiednie kolory, które decydują o tym, co dalej z daną osobą zrobić. Czerwony kolor oznacza osoby najciężej ranne i ich natychmiastowy transport do szpitala - przede wszystkim śmigłowcem, w drugiej kolejności karetką. Kolor zielony oznacza osoby mniej poszkodowane, które można opatrzyć na miejscu. Wszyscy ci, którym nic się nie stało, mają zapewnione ogrzewane miejsce.
- Jak skomplikowana jest akcja ratunkowa, kiedy - tak jak w przypadku katastrofy kolejowej - nie wiadomo dokładnie, ile osób znajdowało się w pociągach?
- Jest zdecydowanie bardziej skomplikowana niż w przypadku katastrofy lotniczej czy autokarowej. Tu łatwo ustalić, ile osób było na pokładzie samolotu czy w autobusie. Podczas wypadku kolejowego dużo trudniej dokonać bilansu ofiar. Dlatego przy takich katastrofach zawsze długo czekamy z jego ogłoszeniem. Tak samo jest z sobotnią katastrofą. Jako straż nie zamykamy jeszcze listy ofiar, bo nie możemy.
- Jak pan ocenia na gorąco sobotnią akcję ratunkową?
- Jeszcze za wcześnie na jej szczegółową ocenę. Mogę jednak powiedzieć, że wypracowywane przez lata procedury zadziałały prawidłowo i z tego jako służby ratunkowe możemy być dumni.
Paweł Frątczak
Rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej