"Super Express": - Jakie są pana wrażenia po konferencji zespołu Macierewicza?
Paweł Lisicki: - Nie było radykalnie nowe w stosunku do wcześniejszych wystąpień.
- Z dużej chmury mały deszcz?
- Oceniam to jako próbę zebrania dotychczasowej pracy i przedstawienia jej wyników raz jeszcze. Raport składa się z trzech części. Najlepiej uargumentowana jest ta, która dotyczy krytyki sposobu postępowania prawnego polskiego rządu. Rzeczywiście, trudno zrozumieć, dlaczego polski rząd obrał taką, a nie inną drogę prawną.
- Inna część raportu dotyczy sposobu remontowania i przygotowania maszyny do lotu...
- Od faktu, że samolot był remontowany przez Rosjan, do tezy, że rosyjskie służby de facto mogły kierować tym samolotem jest daleka droga.
- A część odnosząca się do przebiegu katastrofy?
- Również nic nowego. Szereg hipotez, które oczywiście można wysnuwać z wątpliwości wokół tej sprawy. Ale one nie przekonują mnie - wciąż brakuje tego czegoś, co by pozwoliło stwierdzić, że Antoni Macierewicz obalił oficjalną wersję wydarzeń. Stwierdza wprost, że kontrolerzy wprowadzili pilotów w pułapkę - że tak kierowali samolotem, aby się rozbił. Ale jak się to ma do tezy do wybuchu? To są dwie różne opowieści, które w raporcie Macierewicza występują razem.
- Wygląda to wręcz na atak na samolot z dwóch stron - od środka i, dla pewności, z zewnątrz...
- Eksperci Macierewicza opierają się na danych zgromadzonych przez komisję Millera, nie mają swoich źródeł. Ich wersję ostatniej fazy lotu odbieram jako ciąg nielogiczności.
- Czy w takim razie ta komisja jest w ogóle potrzebna?
- Jej pozytywną rolę widzę w tym, że zmusza organy państwa do bardziej efektywnej pracy. Wskazuje na niedociągnięcia, na słabości. Gdyby nie to, że Macierewicz tak konsekwentnie obstaje przy swojej tezie, to możliwe, że działania prokuratury byłyby jeszcze bardziej niemrawe niż do tej pory.
Paweł Lisicki
Redaktor naczelny "Do Rzeczy"