Grzegorza Schetynę, szefa naszej dyplomacji, atakują Rosjanie za poparcie dla pomysłu obchodzenia rocznicy końca wojny na Westerplatte. Pomysł dobry, bo całe to sowieckie wyzwolenie to było tak, jakby mordercę z domu ktoś wygnał tylko po to, żeby zgwałcić jego mieszkańców. Żaden w tym - z perspektywy tych ostatnich - powód do wdzięczności. Ale co ona na to? Czy jej się podoba ten pomysł? Czy jest zła na ministra Schetynę, czy go weźmie w obronę? Nie wiadomo, burknęła tylko kilka zdań i zniknęła. Jak zawsze.
Na początku roku protestowali lekarze. Rozmawiał z nimi minister zdrowia. Ona gdzieś się zawieruszyła. W drugim tygodniu stycznia wybuchła nawet mała panika, bo ktoś sobie przypomniał, że ostatni raz widziano ją w Wigilię. Niektórzy się martwili, że ją Mikołaj do Laponii porwał.
Zobacz też: Opinie. Wiktor Świetlik: Putin pasowałby do Auschwitz.
Potem to samo było z górnikami, którzy jak zawsze z rozmachem rozpoczęli awanturę. Najpierw jej nie było. Potem na moment się pojawiła, pokręciła i znowu zniknęła. Tymczasem wygląda na to, że związki zawodowe, zarządy państwowych i prywatnych firm, urzędnicy i media zaraz umówią się na jakimś większym placu i tam przeprowadzą wielostronny dialog społeczny za pomocą kilofów, pałek i kastetów. Wygra ten, kto przeżyje. Ona na te okrucieństwa patrzeć nie będzie, bo znowu jej nie ma.
Pani premier Kopacz już na początku swoich rządów zapowiadała, że jakby coś, to się schowa w bezpieczne miejsce. Ale - jak znika - to nie ma jej nigdzie, nawet pod dywanem. Czasem gdzieś na chwilę mignie, ale zaraz przepada jak kamień w wodę. Co się stało? Wygląda na to, że gdzieś wychodzi, błąka się sama po ulicach, bo starsi, którzy rządzą w domu, prezydent Komorowski i minister Schetyna, zapominają zawiesić jej klucza na szyi i dać karteczki z adresem. A w okolicy jest niebezpiecznie, bo grasuje Palikot. Dlatego jakbyście ją spotkali, to odprowadźcie do domu, do kancelarii przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail