Za czasów króla Sasa odbył się w Polsce Sejm niemy, na którym nic nie mówiono, tylko głosowano nad tym, co trzeba. Trwał on jeden dzień. Wygląda na to, że my mamy szansę doczekać się czteroletnich kadencji niemych Sejmów. A przynajmniej takich, gdzie wypowiedzi polityków będą sprowadzały się do dukania komunikatów partyjnych. Formalnie, aby dziennikarz uzyskał wypowiedź polityka PiS na jakiś temat, musi zadzwonić do biura prasowego tej partii, powiedzieć, o czym chce rozmawiać, a następnie zostanie skierowany do niego odpowiedni polityk.
Tu zresztą pojawia się poważny problem
Wydawałoby się, że facet albo dama, którzy zostają posłami lub europosłami, powinni, w miarę, potrafić wypowiedzieć się na większość najważniejszych tematów. A jeśli na czymś się nie znają, powinni być w stanie powiedzieć: "sorry, ale tym się nie zajmuję". Nasza prawica postanowiła jednak najwyraźniej pokazać, że jest u niej jak w starym dowcipie o milicjantach - chodzą parami, bo jeden potrafi pisać, drugi czytać (w ZSRR chodzili czwórkami, bo dwóch z tyłu pilnowało inteligentów). PiS przy tym ma wyjątkową wręcz zdolność do popełniania tych samych błędów w kółko - podobną rezolucję wprowadzano już kilka razy, za każdym razem z takim samym opłakanym skutkiem, bo politycy z zakazem chodzą i mówią, że chętnie by coś powiedzieli, ale im nie wolno. Tu zresztą pojawia się poważny problem, jako żywo przywodzący scenę z filmu "Żywot Bryana", kiedy to Żydzi, wyczuleni na zakaz wymawiania imienia Pana, musieli kamienować co chwila kolejne osoby, które wskazywały poprzedniego winowajcę, niechcący także wypowiadając Pańskie imię ("to on powiedział Jahwe!"). No bo jak posłanka Pawłowicz mówi o tym, że nie może mówić, to jednak coś mówi i powstaje pytanie, czy to już nie jest pogwałcenie zakazu władz partyjnych.
Zobacz też: Opinie Super Expressu. Leszek Miller: małe jest ważne
Nie inaczej jest zresztą z innym nadpobudliwcem
Nie bardzo rozumiem, dlaczego mam płacić za poselską pensję pani profesor, skoro nie może mówić tego, co by chciała, nawet gdy jej wypowiedzi cechuje spora nadpobudliwość. Jeśli się wzięło ją na listy, to ludzie, którzy ją wybrali, mają chyba prawo wiedzieć, co ma do powiedzenia? Nie inaczej jest zresztą z innym nadpobudliwcem, Stefanem Niesiołowskim, który w ważnych momentach jest chowany przez Platformę pod dywan. Aczkolwiek politycy PO mają z reguły inną metodę i - jak każda przyzwoicie niedemokratyczna władza, rozmawiają, udzielają wywiadów, dopuszczają do siebie, przede wszystkim medialnych klakierów - zaprzyjaźnionych misiów zawsze gotowych do walki w obronie pana prezydenta Europy i pani premiery. Wszystko to jest zrozumiałe, tylko nie rozumiem, dlaczego mam płacić za ludzi, którzy nie potrafią odpowiedzieć na trudne pytanie, albo w ogóle mają zakaz wypowiadania się do mediów, mimo że w teorii są przedstawicielami społeczeństwa i wydawałoby się, że owemu społeczeństwu co nieco powinni mówić na temat tego, co bieżąco robią. Może po prostu zamiast rzeszy posłów, europosłów, pracowników ich biur, ustawić głośniki - szczekaczki, przez które państwo Tusk, Kopacz, Kaczyński, Miller będą komunikować linię partyjną swoim wyborcom? Byłoby to bardziej uczciwe i co najważniejsze - tańsze.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail