Opinie Super Expressu. Leszek Miller: Event

2015-02-04 3:00

To angielskie słówko oznacza wydarzenie. Także "wydarzenie" sztucznie wykreowane pod jakąś polityczną potrzebę. W tej chwili na przykład pod potrzeby prezydenckiej kampanii wyborczej przygotowywany jest "event" o wymiarze międzynarodowym, który - co za traf - będzie zwieńczeniem prezydenckiej kampanii wyborczej.

Mam na myśli planowane spotkanie przywódców europejskich na Westerplatte w dniu 8 maja. Wybory odbędą się dwa dni później, najpóźniej zaś 17 maja. Czyż prezydent nie będzie się prezentował pięknie na tle mężów stanu w miejscu tak symbolicznym?.

Tyle tylko, że ten "event" pociąga za sobą liczne konsekwencje polityczne, które zresztą już obserwujemy. Każde dziecko przecież wie, że nazajutrz, 9 maja, w Moskwie będzie bardzo uroczyście obchodzona 70. rocznica zwycięstwa w II wojnie światowej. Prezydent Polski świadomie robi Rosjanom despekt, dążąc do tego, żeby w tej doniosłej chwili oczy świata nie były zwrócone na Moskwę, tylko na niego. Rosja długo tego nie zapomni. Polska, której wyzwolenie pochłonęło życie setek tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej, której sztandar jako jedyny obok radzieckiego powiewał nad Berlinem, da sygnał, że od fanfar zwycięstwa milsze jej są salwy "Schleswigu-Holsteina".

Wczoraj w wywiadzie radiowym prezydent Komorowski oczywiście wykręcał kota ogonem i oddawał Rosji wszelkie zasługi. Jak każdy, kto kręci, pogrążał się tylko. Mówiąc np., że Westerplatte jest symbolem podpalenia Europy przez dwa totalitaryzmy, które doszły aż do Zagłady, postawił tym samym znak równości między Rosjanami a sprawcami Holocaustu. Tak właśnie! Cóż to jest innego, jak nie tworzenie faktów pod polityczne potrzeby? Prezydent dobrze wie, że do wojny nie doprowadził jeden (potępiony zresztą przez Rosję) pakt Ribbentrop-Mołotow, ale cały ciąg zdarzeń - głównie bierność i przyzwolenie Anglii i Francji na remilitaryzację Niemiec i wzmacnianie ich potencjału wojennego przez zajęcie Austrii, a następnie rozbiór Czechosłowacji - także z udziałem Polski. Anglia i Francja pchały Niemcy na wschód, a gdy nieszczęście już się stało, nie uczyniły nic (poza werbalnym wypowiedzeniem wojny), aby udzielić Polsce pomocy.

Te akurat fakty prezydent Komorowski głęboko zakopał w swojej pamięci. Za to wskazywał, iż Rosjanie muszą przyjąć do wiadomości, że dla Polaków zakończenie wojny nie oznaczało wolności. Czyżby?

"Szedłem do swojej katedry po stertach gruzów. Polska odrodzona odbudowała sprawnie Warszawę, Gdańsk, Wrocław, Poznań. Doszliśmy do wolności". To słowa kardynała Wyszyńskiego. Podobnie wypowiedział się w homilii na Jasnej Górze 26 sierpnia 1980 r. Karol Wojtyła w swej książce "Dar i tajemnica" napisał: "doczekałem wraz z kolegami dnia 18 stycznia 1945 roku, dnia - a raczej nocy wyzwolenia. W nocy bowiem Armia Czerwona dotarła w okolice Krakowa". I dalej: "Muszę jednak wrócić do długich miesięcy, które poprzedziły wyzwolenie".

Najznamienitsi dostojnicy Kościoła używali takich określeń, jak "wolność" i "wyzwolenie", a nie "zniewolenie". Widać pan prezydent traktuje spuściznę obu wybitnych duchownych jak fakty historyczne, które można ciągle interpretować. Wedle potrzeb.