"Super Express": - Polacy po 40 latach znowu zostali mistrzami świata w siatkówce...
Jerzy Zelnik: - Mecz oglądałem z synem i śpiewaliśmy "Polska, biało-czerwoni..." przed telewizorem. Byłem zachwycony spektaklem, jaki daje nasza polska publiczność. To dodatkowa wartość naszej siatkówki, że pojawia się ta piękna wspólnota kibiców. Stawiałbym to na równi ze zwycięstwem naszych siatkarzy.
- Podobał się panu mecz finałowy?
- Byłem zaskoczony, że w trzynastym meczu te dwie drużyny były w stanie wykrzesać z siebie tyle zadziorności i energii. Od wielu lat nie oglądałem siatkówki na tak wysokim poziomie. To, że Polacy podczas tego turnieju byli twardzielami z nerwami ze stali, którzy wiele meczów rozstrzygali w piątych setach, to też było dla mnie zaskoczenie. Kolejna niespodzianka: Stephane Antiga. On potrafił stworzyć ufający sobie, zgrany zespół, w którym obowiązuje zasada jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. O tej drużynie mogę mówić w samych superlatywach.
Zobacz też: Opinie Super Expressu. Mariusz Błaszczak: Słaby rząd na trudne czasy
- Wiele niespodzianek i zaskoczeń. Złoto dla Polski to też niespodzianka?
- W cichości ducha marzyłem o brązie. Tymczasem było złoto, a brąz wzięli Niemcy, co też mnie uradowało. Bo okazało się, że nie z byle kim graliśmy w półfinale. Oni pokonali faworyzowanych Francuzów.
- To był turniej, w którym dwa razy pokonaliśmy Brazylię.
- To wielka rzecz. W pierwszym secie finału nas miażdżyli, choć ja uważam, że my graliśmy w nim świetnie. Wtedy myślałem, że nie ma wstydu, nawet jeśli przegramy. A to, co było później, wprawiło mnie w osłupienie. To była euforia.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail