"Super Express": - Podczas sylwestrowych zabaw w Niemczech wyznaczono strefy bezpieczeństwa dla kobiet, by miały się gdzie schronić przed niezbyt zintegrowanymi mieszkańcami kraju. Rząd w Berlinie zaczyna wybierać muzułmanów do wysiedleń ze swojego kraju. Niemcy po cichu robią to, czego nie chcą powiedzieć głośno?
Olga Doleśniak-Harczuk: - Partie rządzące CDU/CSU i SPD po kiepskim wyniku w wyborach zdały sobie sprawę, że ten naiwny kurs w polityce imigracyjnej jest nieakceptowany przez większość społeczeństwa. Dlatego tak wielu wyborców przejęła Alternatywa dla Niemiec (AfD). Politycy zdali sobie sprawę z tego, że muszą zacząć coś robić, bo inaczej stracą kolejnych wyborców. A przynajmniej łagodzić ten kurs wobec imigrantów, który przyjęła Angela Merkel we wrześniu 2015. Stąd obietnice premii za wyjazd z Niemiec, stąd projekt wybudowania dwóch ośrodków dla trudnej młodzieży w Maroku.
- Jakiej młodzieży?
- Chodzi o nieletnich, którzy przyjechali do Niemiec na fali kryzysu imigracyjnego. Rząd chce zatem zapłacić za to prawie milion euro za trzy lata utrzymywania obozów. Młodociani Marokańczycy wykazują zaś ponadprzeciętną skłonność do wchodzenia w kolizję z prawem. Burmistrz Mannheim napisał nawet rozpaczliwy list do władz centralnych w tej sprawie.
- Można tak sobie wybierać: tę nację zostawiamy, tej nie?
- Oczywiście nie można. Co więcej, te obozy to rozwiązanie pomagające i tak ominąć prawo, gdyż nie można odesłać do ojczyzny osoby, która nie ma tam prawnego opiekuna. Można też to ubierać w selekcję imigrantów po dobroci (premie) pod względem poszukiwanego zawodu, wykształcenia itd. Jest widoczny problem z kwalifikacjami tych osób, które nie znajdują nawet najprostszych prac. Aż 600 tys. z imigrantów, którzy przybyli od 2015 r., pobiera już zasiłek dla bezrobotnych, trzeba ich gdzieś zakwaterować. To olbrzymi koszt dla państwa i samorządów, a to budzi sprzeciw zwykłych obywateli.