Prof. Jan Tadeusz Duda do dziś ma w pamięci wypadek sprzed roku pod Opolem z udziałem swojego syna, prezydenta Andrzeja Dudy (45 l.). To wtedy w jego limuzynie pękła opona przy prędkości około 140 km na godzinę. Auto wpadło do rowu. Było o włos od tragedii. - Miał sporo szczęścia. Dziękuję kierowcy, że uratował mojego syna - mówił nam wtedy Jan Tadeusz Duda.
Prokuratura ciągle bada okoliczności tego zdarzenia. Niedawno informowaliśmy, że przed wypadkiem prezydenckiej limuzyny na autostradzie A4 w samochodzie trzy razy resetowano specjalny system, który alarmował o tym, że opona jest uszkodzona. Mimo zagrożenia prezydencka limuzyna poruszała się dalej.
Do kolejnego mrożącego krew w żyłach przejazdu prezydenckiej kolumny doszło niedawno w Żywcu. A wystarczy wspomnieć jeszcze wypadki rządowych aut, choćby z udziałem premier Beaty Szydło (54 l.) czy szefa MON Antoniego Macierewicza (69 l.). To wszystko sprawia, że w głowie taty prezydenta wciąż jest lęk. - Los swojego syna powierzam Opatrzności Bożej. Każdy może mieć obawy o życie, w każdym przypadku mogą się wydarzyć różne rzeczy. Zawsze jest ryzyko. Wierzę w to, że kierowcy BOR, odpowiednie służby pracują właściwie. Wierzę w ich fachowość - mówi nam Jan T. Duda. Boi się o syna? - Tak. Zawsze jest ryzyko, że coś się może wydarzyć. - wyznaje na koniec.
Zobacz: - To może doprowadzić do śmierci o. Rydzka. Burza po publikacji Wprost