W tej sytuacji, dawno już porzuciliśmy wielkie projekty ustrojowe. Co ambitniejsi próbowali jeszcze budować instytucje "partyzanckie" - na przykład wprowadzając obyczaj wysłuchania publicznego w trakcie prac legislacyjnych w Sejmie. Z niewielkim - jak na oczekiwania - skutkiem. Wydaje się, że nadal - tak jak dawniej - bardziej wierzymy w nieformalne ścieżki obrony własnych interesów, a pozostajemy sceptyczni wobec rozwiązań instytucjonalnych.
Nie jest to zresztą jakaś zbiorowa wada, ale raczej racjonalne wyciąganie wniosków z obserwowanych praktyk. W powszechnym przekonaniu konkursy na stanowiska są rozstrzygane, zanim jeszcze zgłoszą się przypadkowi kandydaci. Wielu ludzi po studiach przeżywa katusze testując system konkursowego naboru do instytucji publicznych. Często tracą wiarę we własne siły i po jakimś czasie godzą się na pracę niezwiązaną z wykształceniem i umiejętnościami. Wiedzą, że miejsca w administracji zajmują ludzie gorzej wykształceni, nieznający języków obcych, mniej zmotywowani do pracy, ale posiadający "dojścia". Rodzinne, partyjne lub znajomości funkcjonujące na zasadzie wzajemnej wymiany świadczeń.
W sytuacji, gdy najważniejsze dla wielu z nas dobro, jakim jest praca, jest osiągalne przede wszystkim dzięki procedurom nieformalnym, nie możemy - bez popadnięcia w społeczną schizofrenię - utrzymywać, że da się zbudować społeczeństwo obywatelskie obok tego faktu. Wielu młodych ludzi angażujących się w politykę traktuje wsparcie dla danej partii lub polityka jako haracz, który trzeba zapłacić, żeby znaleźć dobrze płatną pracę. To zresztą działa odstraszająco na wszystkich pozostałych, czyniąc partyjną politykę - zwłaszcza w partiach władzy - domeną karierowiczów.
W mediach pojawiają się opinie insiderów mówiące, że "dziś najskuteczniejszym i największym w Polsce biurem pośrednictwa pracy jest Platforma Obywatelska". I nieważna tu jest tylko nazwa partii, ale fakt, że taki mechanizm dotyczył już wcześniej niejednej partii, która znalazła się u steru rządów. Byłoby jednak błędem sądzić, że tylko partie są ogniwami systemu nieformalnych starań o pracę. Przykład atakowanego przez SLD ministra Grabarczyka pokazał, że źródłem rekrutacji mogą być także znajomości akademickie czy układy lokalne. W innych przypadkach kluczową rolę grają więzi rodzinne, znajomości towarzyskie.
Dlatego wszelkie projekty instytucjonalne zmierzające do nadania państwu bardziej obywatelskiego charakteru należałoby lokować nie na peryferiach, ale w samym rdzeniu administracji: w mechanizmie rekrutacji urzędników i pracowników sektora publicznego. Od służb komunalnych począwszy, a na mediach i wyższych uczelniach skończywszy. Jeżeli jest sfera, w której można dokonać niskonakładowych, a bardzo skutecznych zmian - to jest nią reforma rzeczywistych mechanizmów zdobywania pracy w instytucjach publicznych.
Zmiana ordynacji wyborczej może wpłynąć co najwyżej na inny skład elity politycznej. Nie uczyni jednak polityków bardziej wrażliwymi na obywatelskie racje. Tak jak nie zmieniły tego poprzednie reformy - na przykład bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów. Wydaje się, że tu wszelkie nadzieje są bardziej złudne niż w innych sferach życia publicznego.
Jesteśmy ciągle społeczeństwem na dorobku. W wielu miastach średnia płaca w sektorze publicznym jest wyraźnie - nawet o tysiąc złotych - wyższa od płacy w sektorze prywatnym. Jest też nierzadko łatwiejsza i połączona z mniejszą kontrolą i odpowiedzialnością. Nic zatem dziwnego, że główną grą w polityce nie jest walka o korzystne dla tej czy innej grupy rozwiązania, że partia rządząca może zmieniać merytoryczne poglądy. Polską politykę napędza mechanizm dystrybucji posad. Tych na samej górze i tych na samym dole.
Jeżeli mamy coś poddać uobywatelnieniu - to przede wszystkim ten mechanizm, który "zamula" politykę i odbiera szansę na dostęp do służby publicznej najlepszym kandydatom. Operacja jest bardzo trudna, bo nawet wprowadzenie konkursów nie okazało się przeszkodą dla mechanizmu załatwiania pracy po znajomości. Wystarczy kontrolować ustalanie warunków formalnych, skład komisji i można sobie radzić całkiem nieźle. Bardzo trudno wyniki takiego postępowania poddać publicznej kontroli czy kwestionować elementarne prawa pracodawców. Zwykle w nieformalnych rozmowach powołują się oni na obawę przed ryzykiem, jakie pociąga zatrudnienie osoby nieznanej, bez rekomendacji.
Może rozwiązaniem uchylającym takie obawy, a zarazem zwiększającym szanse świeżo upieczonych absolwentów, byłby - przysługujący wszystkim, którzy chcą podjąć pracę w tym sektorze - roczny staż (ale płatny co najmniej na poziomie płacy minimalnej), w czasie którego mogliby oni wykazać się umiejętnościami i cechami charakteru ważnymi dla pracodawców i wpisać do c.v. elementarne doświadczenie zawodowego, którego brak bywa "morderczym argumentem" przeciwko nim.
Warto szukać sposobu, który pomoże otworzyć dostęp do służb publicznych. Bez tego hasło, że państwo jest "nasze" (obywateli), będzie wiarygodne jedynie w ustach politycznej i urzędniczej elity.
Rafał Matyja, politolog, publicysta, wykładowca akademicki
Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu. |