Dr Rafał Chwedoruk: Obaj kandydaci wciąż tkwią w przeszłości

2010-06-29 18:28

Jakie konkretne różnice i podobieństwa wynikają z pierwszej debaty przed II turą wyborów prezydenckich, ocenia dla Czytelników "Super Expressu" politolog dr Rafał Chwedoruk

"Super Express": - Zauważył pan w debacie kandydatów na prezydenta jakieś konkrety?

Dr Rafał Chwedoruk: - Obydwaj kandydaci nie rwali się do zapowiadania tego, co zrobią. Tkwili w przeszłości, skupiając się na wspominaniu czyj rząd był w realizacji swojego projektu lepszy: Donalda Tuska czy Jarosława Kaczyńskiego. Pozwoliło to jednak pokazać pewne wyraźne różnice, które ich dzielą. Największym punktem spornym była ewidentnie kwestia modelu rozwoju Polski. Zarysowano w tej debacie wyraźnie różnice między modelem aglomeracyjnym, za którym optuje Platforma, a modelem równomiernym, propagowanym przez PiS.

- To nie jest sprawa, która szczególnie rozpala wyborców...

- Obecnie nie jest to przez społeczeństwo dostrzegane, ale już wkrótce może się okazać, że jest to jedna z głównych osi podziału socjopolitycznego w Polsce. Model aglomeracyjny zakłada, że motorem rozwoju Polski mają być wielkie skupiska miejskie, które dadzą impuls modernizacyjny reszcie kraju. W ekonomii nazywa się to teorią skapywania. Bogactwo jednych ma się przyczynić do pośredniej poprawy powszechnego dobrobytu "skapując" w dół. Środki płynęłyby tu z aglomeracji w teren. Przeciwnym modelem jest równomierny, który nie koncentruje się na dobrze radzących sobie aglomeracjach, ale na mniej rozwiniętych częściach kraju. Jego zwolennicy podkreślają, że w przeciwnym razie mogą one stać się trwale "gorszymi", niedoinwestowanymi częściami kraju.

- Czy poza tą sprawą kandydaci wykazali jakieś istotne różnice, które pomagałyby wyborcom w wyborze?

- W polityce zagranicznej Kaczyński byłby na pewno bardziej proatlantycki, a Komorowski skłonny do pragmatycznego balansowania między Europą a USA. Zdziwił mnie jednak brak deklaracji Komorowskiego jako zwolennika elastycznego rynku pracy. Na tle Kaczyńskiego, który zdecydowanie bronił tradycyjnych praw pracowniczych, pozwoliłoby to na prezentację kolejnego pola, na którym kandydatów dzieli wyraźna różnica, dająca wyborcom alternatywę.

- To różnice. Są jednak także wyraźne podobieństwa...

- Debata pokazała, że będziemy jednak wybierać między politykami mocno konserwatywnymi. Nieszczególnie różnią się w takich kwestiach, jak rozdział Kościoła od państwa, tradycyjny model rodziny czy przywiązanie do utrzymywania silnej armii. Zwróćmy uwagę, że gdybyśmy nie znali kontekstu politycznego pięcioletniego konfliktu między PO i PiS, przeciętny obywatel mógłby mieć duży problem z odróż-nieniem obu kandydatów.

- Dały się zauważyć wyraźne wizje prezydentury u obu kandydatów?

- Wizje to zbyt mocne słowo. Kształt prezydentury jest głównie zależny od układu sił w bieżącej polityce. W przypadku zwycięstwa Komorowskiego będziemy mieli bardzo mocną, jednolitą władzę wykonawczą sprawowaną przez rząd i premiera Tuska. Dzięki poparciu Komorowskiego Platforma będzie robiła wszystko, co zechce. Wybór Kaczyńskiego będzie zaś oznaczał kohabitację i poważne, merytoryczne spory na linii prezydent - rząd.

- Prezydent dysponuje przede wszystkim wetem. Czy z przebiegu debaty wynika, jakie ustawy odrzucaliby prezydenci Kaczyński lub Komorowski?

- W kwestiach społeczno-gospodarczych zapowiadana jest reforma finansów publicznych. Komorowski mógłby poprzeć rząd, gdyby ten wprowadził jakieś drastyczne dla społeczeństwa akty ustawodawcze. Kaczyński, jako zwolennik równowagi społecznej, raczej by się na to nie zgodził i zasygnalizował to. Dużo mniejsze możliwości niż rząd miałby w polityce zagranicznej. Z kolei spór w debacie na tematy obyczajowe oceniam jako zupełnie jałowy. Ciężko mi sobie w ogóle wyobrazić pojawienie się np. ustawy o związkach partnerskich w polskim Sejmie. Niezależnie od tego, kto wygra.

- Kandydaci jak zwykle wiele obiecywali. Rzecz w tym, że w roli prezydenta nie będą mogli tego przeprowadzić, gdyż nie będą mieli takich uprawnień. Czy są to kolejne, puste obietnice, czy też zapowiedź, a nawet początek kampanii w wyborach parlamentarnych?

- Od 2005 roku mamy jedną, nieustającą kampanię wyborczą. Jedna się kończy i zaraz zaczyna druga. Nie ma nic złego w tym, że kandydaci na prezydenta prezentują swoje programy polityczne. Ludzie zawsze lubili słuchać obietnic polityków. Z drugiej strony Polacy nie interesują się tak bardzo polityką, aby szukać w konstytucji uprawnień prezydenta. I naprawdę lepszy jest nadmiar haseł politycznych, niż sprowadzanie polityki do czystego marketingu. Lepiej oceniać kandydatów pod kątem ich poglądów - nawet jak te nie korelują z prezydenturą - niż po kolorze krawatu, liczbie dzieci czy pochodzeniu dziadka. To może być też przyczynek do debaty publicznej. Ostatni jałowy spór o prywatyzację służby zdrowia sprawił, że Polacy zaczęli się zastanawiać nad charakterem i jej stanem w kraju.

Dr Rafał Chwedoruk

Politolog, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego