"Super Express": - Gdzie jest przekręt w aferze stoczniowej?
Janusz Lewandowski: - Pana pytanie jest bardzo bezpośrednie.
- To zasada "Super Expressu": mówimy jak jest. Ale jeżeli będzie panu wygodniej, możemy dochodzić do prawdy po okrężnej.
- To, co się stało, postrzegam jako bezmyślne ujawnienie przez CBA kuchni bardzo skomplikowanego procesu. Uzgodniliśmy z Komisją Europejską szczególną metodę prywatyzacji stoczni regulowaną przez specustawę, której litera nakazywała pokawałkowanie majątku na 30 części i sprzedawanie go w otwartych przetargach. Obie strony - Bruksela i Warszawa - wiedziały, że to jest dalekie od ideału...
- A byłaby nim kontynuacja budowy statków.
- Tak. Dla zaistnienia tej sytuacji potrzebny byłby pojedynczy inwestor, który skonsolidowałby majątek i w dodatku - to oczywiście najważniejsze - chciałby budować statki. Ale to duch przedsięwzięcia, a nie jego litera. Stenogramy ujawnione przez CBA pokazują intencję rządu: szukanie inwestora, który ma szansę budować statki. Za przykład wzięliśmy sobie greckiego przewoźnika lotniczego, który był poddany podobnej procedurze - bo też chodziło o przetarg - ale udało mu się zachować integralność przedsiębiorstwa. Właśnie do tego zmierzała polska strona, mając w Brukseli zarówno wrogów, jak i kibiców tej sprawy.
- Czy mielibyśmy chwalić odejście od litery prawa? Cel uświęca środki?
- Szansa na budowę statków istniała tylko poza literą prawa. To, co udało się Grekom, miało się udać Polakom. Choć nie wnikam w to, czy katarski inwestor był wiarygodny, czy nie był...
- Może w ogóle go nie było...
- Może to i było czekanie na Godota. Rząd jednak kierował się dobrą intencją.
- CBA miało milczeć?
- Na pewno powołaniem służb specjalnych nie jest tworzenie przecieków do opinii publicznej. Udowodnił to Antoni Macierewicz, kiedy tropiąc agentów, przy okazji ujawnił - czyli zniszczył - polską siatkę wywiadowczą.
Janusz Lewandowski
Wiceprzewodniczący komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego, PO