Bywały w historii wypadki, kiedy coś „nowego” przerastało pierwowzór. Nowy York przerósł York. Ta magia nie zawsze jednak działa. Budowana od jakiegoś czasu Noworosja ma wszystkie wady Rosji starej, ale za to ani jednej jej zalety. No, może poza pięknymi kobietami, bo tego na wschodzie nie sposób spieprzyć.
Wiem, że nowa lewica, która podaje u nas do prokuratury jako groźby karalne nawet teksty piosenek, jest cenzorsko przeczulona. Proszę zatem ją o wsadzenie do końca tego komentarza łbów do piachu. Będzie nieco seksistowsko (choć nie wiem czy w tym wypadku jest to adekwatne określenie, już się w tym pogubiłem).
Pamiętacie państwo faceta z brodą, który przebrał się za kobietę i wygrał Eurowizję? Pamiętacie. Gdyby ruszył w piątkowy wieczór na miasto, mógłby „mieć rwanie” tylko u mężczyzn naprawdę przeładowanych dopalaczami. U tych nawet mocno podpitych raczej słabe. I te szanse niespecjalnie by wzrosły tylko dlatego, że kazałby mówić na siebie „Conchita”. Obawiam się, że niewiele zmieniłoby nawet to gdyby po kilku nieudanych wieczorach kazał do siebie mówić „Nowa Conchita”.
Nie w nazwie leży jego problem.
Problem Platformy też nie leży w nazwie. Nowa Platforma, czy Nowa Solidarność, to przecież będą te same twarze. Zaraz pojawi się Tusk, europosłowie Thun i Lewandowski, Komorowski, Wałęsa, Sikorski i Giertych. Wszyscy ci, którzy są kamieniami u szyi PO przez ostatnie lata.
Siła Platformy w opozycji nie opiera się przecież na tym, że jest ona tak świetna lub ma fajną nazwę. Opiera się na tricku znanym w moich, szkolnych czasach każdej średnio-rozwiniętej licealistce. Dziewczyna bierze na imprezę dwie koleżanki, ale pilnuje, żeby były to koleżanki uważane za mniej urodziwe od niej. W ten sposób główna zainteresowana (PO), nawet jeżeli nie powala, na tle dwóch pozostałych z koalicji (PSL, SLD) i tak wymiata i wzbudza zainteresowanie. Do brylowania w swoim kąciku to wystarczy. Do zdominowania całej imprezy, niekoniecznie.