Jeszcze do niedawna Ministerstwo Sprawiedliwości czyniło oficjalne starania, by wypowiedzieć tzw. konwencję antyprzemocową. Ten międzynarodowy dokument wprowadzał wyższe standardy ochrony m.in. ofiar przemocy domowej, ale politycy PiS i okolic widzieli w tym szarżę "ideologii gender", względnie atak na "polskie wartości". Z bardziej racjonalnych argumentów przeciw konwencji padały takie, że polskie prawo i tak dostatecznie chroni kobiety przed przemocą, choć raport NIK wyraźnie wskazywał, że wcale tak nie jest. Sprawa kilka dni temu została ucięta, bo PiS zarzucił pomysł wycofania się z konwencji. Do tej pory nie zrobił jednak wiele, by zawarte w niej rozwiązania, których brakuje w polskim prawie, wprowadzić w końcu w życie. Czy to się teraz zmieni? Przyglądając się działaniom rządu, trudno o optymizm.
Z początkiem roku resort Zbigniewa Ziobry swoim uporem doprowadził np. do zawieszenia działalności "Niebieskiej linii", gdzie ofiary przemocy domowej mogły zgłosić się po wsparcie prawnika i psychologa. Linia znów działa dzięki pospolitemu ruszeniu internautów i wsparciu prywatnej firmy. Gdyby nie to, kobiety - zwłaszcza z prowincji, gdzie trudno o specjalistyczną pomoc - nie miałyby się do kogo zwrócić ze swoimi dramatami. Dla partii, która sama siebie widzi w roli reprezentantów interesów polskiej prowincji, tego typu działania są dyskredytujące.
PiS powinien zrozumieć, że nie zwalczy przemocy domowej, ograniczając się do pozbycia się ze swoich szeregów radnego sadysty. Potrzebna jest tu duża determinacja rządzących, bo dotychczasowa ignorancja i bierność czyni ich współwinnymi znęcania się nad kobietami.