Na podarunki dla bliskich przeznaczymy aż 45 proc. bożonarodzeniowego budżetu. Żywność jest na drugim miejscu, bo pochłonie 40 proc. środków, które wydamy. Jaki z tego wniosek? W rozmowie z „Super Expressem” ekonomista prof. Witold Orłowski (56 l.) zauważa, że Polacy mogą się cieszyć, bo ich portfele puchną: – Mamy więcej w kieszeni, ale ze względu na wzrost cen żywności, będziemy przejadać nasze pieniądze – komentuje.
Nie ma co ukrywać, w porównaniu do grudnia 2017 r. zapłacimy dużo więcej choćby za śledzia w oleju – za 650 g o 4,10 zł drożej czy bożonarodzeniowego karpia. Najpopularniejsza ryba na świątecznym stole podrożała aż o 5,50 zł za kg! Znacznie więcej będą nas też kosztować mak, masło czy chleb.
Prof. Orłowski ocenia, że chociaż ceny rosną, nie będziemy rezygnować ze swoich ulubionych, świątecznych frykasów. – Jeśli chodzi o żywność, przyzwyczailiśmy się do wydatków, kupowania tych samych rzeczy. I choć jedzenie jest droższe, ludzie narzekają, ale kupują. Pewnie nie więcej, bo więcej się już nie da – żartuje nasz rozmówca.
To w Polsce zadeklarowano najwyższy wzrost całkowitych wydatków na święta. Pod tym względem wyprzedziliśmy tak bogate kraje jak Wielka Brytania, Belgia czy Holandia. Najczęściej też przekraczamy założony wcześniej budżet. I to nawet o 200 zł!